- W zasadzie się tego nie czuje, ponieważ nerki nie bolą - mówi o początkach choroby pani Barbara. Tłumaczy, że początkowo miała ona wysokie ciśnienie, ale nie było to zdiagnozowane, z jakiego powodu. - Zaczęło się od ciąży. W badaniach okazało się, że miałam znacznie podniesiony poziom białka. Później się z tego wyleczyłam - opisuje początki choroby pacjentka. Nerki odezwały się po jakimś czasie. - Wysokie ciśnienie psuje nerki. Woda zatrzymuje się w organizmie i ciśnienie rośnie nawet do 240 - dodaje.
Barbara Chanowska trafiła pod opiekę doktora Maziarza i wówczas zaczęła się walka o życie.
Dializy
Jak wygląda dializa nerek u chorego pacjenta? - Wykonuje się ją przez przetokę tętniczo-żylną - mówi Mieczysław Maziarz, ordynator kolbuszowskiego oddziału. - Pacjenta podłącza się do dializatora. Krew krąży od chorego do maszyny i z powrotem przez kilka godzin, a w tym czasie podawane są leki przeciwzakrzepowe - nadmienia doktor.
Jak mówi pani Barbara, w tym czasie musiała ona odmówić sobie wiele rzeczy. Było dużo ograniczeń. - Nie mogłam pić dużo wody. Dializy miałam trzy razy w tygodniu, przez 3 godz 45 min. Nie wolno było jeść potasu, owoców czy ziemniaków. Bardzo dużo samodyscypliny - mówi mieszkanka Majdanu Królewskiego. Jak dodaje, od swojej największej wagi do najmniejszej straciła 15 kg, które były głównie płynami zalegającymi w organizmie. - Na dializach ściągnięto mi 15 litrów płynu.
Mimo czasochłonnych i męczących dializ pacjentka nie zrezygnowała z codziennych zajęć. Pracowała, zajmowała się domem i nie poddając się, miała nadzieję na przeszczep. - Rodzina była bardzo dużym wsparciem, wiedzieliśmy, że będziemy musieli przeorganizować nasze życie. Mąż z córką bardzo dużo mi pomagali - mówi kobieta.
Jak dodaje nasza rozmówczyni, doktor Maziarz dobrał jej odpowiednie leki i ciśnienie spadło. - Cały czas byłam na lekach, nie wolno było jeść potasu, owoców, najgorsze było to niepicie wody. Jak zaczęłam się dializować, to nie miałam siły. Dializy nie bolą, ale byłam po nich zmęczona. Wkłucie jest delikatnie nieprzyjemne. Igły są dosyć grube - opisuje Chanowska.
Woda jest we wszystkim. Jak wyjaśnia pani Barbara, jedna zupa to już 300 ml wody. - A lekarstwa brało się rano i wieczorem, trzeba było popić, woda jest we wszystkim, nawet w chlebie. A to wszystko się zatrzymuje - opowiada o niedogodnościach pacjentka.
7 maja
Można powiedzieć, że dla Barbary była to prawdziwa szczęśliwa siódemka. To właśnie 7 maja rano dostała telefon, że jest jako pierwsza do przeszczepu. O godz. 21 mieszkanka naszego powiatu czekała już na operację.
Jak wyjaśnił, obecny przy rozmowie, dr Mieczysław Maziarz, najpierw do ośrodka przychodzi informacja, czy osoba zgłoszona do przeszczepu wyraża zgodę na przyjęcie nowej nerki.
Następnie pacjentka została ściągnięta na badania, które są niezbędne przed takim zabiegiem. Barbara Chanowska transportowana karetką do Warszawy dojechała w przeciągu niecałych trzech godzin. Jak podkreśla dr Maziarz, pacjentka była przygotowana do zabiegu. Wyniki i parametry badań były w normie. Operacja trwała 3 godz. - Moja nerka nie ruszyła od razu - wyjaśnia Barbara Chanowska i dodaje: - Zaczęła pracować dopiero na drugi dzień.
- Bałam się. Różnie bywa, martwiłam się, że może się nie udać. Bardzo czekałam na ten moment i bardzo chciałam, żeby się udało. Od kiedy nerka zaczęła pracować, jestem przeszczęśliwa. To tak, jakbym dostała drugie życie - podkreśla z uśmiechem pani Barbara.
Życie z nową
Kiedy pani Barbara dostała kolejny telefon z informacją o możliwości przeszczepu, nie do końca mogła w to uwierzyć. - Byłam w pracy, jak dostałam telefon. Moi koledzy i koleżanki byli wzruszeni. Nie dowierzałam, ale jak już wsiadłam do samochodu, to już byłam szczęśliwa - opisuje swoją historię.
Jak nadmienia nasza rozmówczyni, jeżeli byłaby ona przeziębiona, to nie byłoby szans przeszczepić nerki. - Przy drugiej możliwości przeszczepu okazało się, że dawca miał guza. Przy trzeciej próbie byłam rezerwowym biorcą. Kiedy byliśmy już za Krakowem, musieliśmy wrócić, bo narząd dostał ktoś inny. Barbara Chanowska mówi nam, że cały czas miała jednak nadzieję na otrzymanie nowego narządu.
Kolbuszowska "Nerka"
Do kolbuszowskiej "Nerki" na dializy przyjeżdżają również osoby z Tarnobrzega, Nowej Dęby, Dębicy i okolic. Oddział świetnie prosperuje.
Pacjentka mówi, że przeszczepów nerek jest niestety coraz mniej. Żeby dostać się na listę, trzeba przejść całą serię badań. Pani Barbara podkreśla, że będąc na takiej liście, cały czas trzeba być w jak najlepszej formie. Przez drobne przeziębienie czy katar można już zostać zdyskwalifikowanym. Mówi również, że kolbuszowski oddział objął ją profesjonalną i życzliwą opieką. - Pan doktor Maziarz zawsze tutaj jest. Podziękowania należą się również doktor Krystynie Tęczy, która także dużo mi pomogła. Pani Barbara zwraca uwagę na to, jak cały zespół medyczny jest dobrze skoordynowany i wyspecjalizowany.
Nasi rozmówcy podkreślali również, że każdy z nas może zostać dawcą narządów. - Warto komuś uratować życie. Warto zostać dawcą - podkreśla Barbara Chanowska - Dostać nerkę, to jak wygrać los na loterii. Niektórzy czekają nawet kilka długich lat - kwituje mieszkanka Majdanu.