Ekipa geodetów wkroczyła na teren wioski na wiosnę. Mierniczy chodzili, sprawdzali granice, wytyczali działki. - Ich prace trwały co najmniej dwa miesiące - mówi Stanisław Rumak, sołtys wsi. - To była jedna firma, ale kilka brygad. Chodzili to tu, to tam. Mówili, że tylko ustalają granice. To było na takiej zasadzie: pokaż, gdzie jest granica i jak się sąsiad zgodzi, to ja zaznaczę na mapie i ta granica będzie już na zawsze. A jak się sąsiad nie zgadzał, to zostawało po staremu - tłumaczy samorządowiec z Widełki.
Dokumenty do wglądu
Efekty pracy geodetów można było zobaczyć w starostwie. Odpowiednie dokumenty czekały wyłożone do wglądu mieszkańców. - Każdy pisemnie dostał informację, że może się z tymi dokumentami zapoznać - przyznaje Stanisław Rumak. - Nie każdy jednak poszedł, a ten, kto poszedł, to pytał przede wszystkim, czy mu się hektary zgadzają, czy działka mu się powiększyła, czy pomniejszyła. Nikt nie wiedział, czy dawniej na mapie było takie oznakowanie i co ono znaczy - dodaje nasz rozmówca.
Więcej w 38 numerze Tygodnika Korso Kolbuszowskie