reklama

Kamil Wilk z Cmolasu o pomocy uchodźcom z Ukrainy. - Już nie jestem taki sam - mówi [CZĘŚĆ 1 - ZDJĘCIA]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WIADOMOŚCI Kamil Wilk z Cmolasu został wolontariuszem i bezinteresownie pomaga uchodźcom z Ukrainy. Razem z innymi ryzykuje własne zdrowie i życie. Z naszymi Czytelnikami podzielił się swoimi wstrząsającymi przeżyciami. Opowiada też o wzruszających sytuacjach, które widział na granicy.
reklama

Mam 26 lat i pochodzę z Cmolasu. Wszystko zaczęło się od mojej koleżanki Kasi, która od początku wojny starała się znaleźć sposób, jak może pomóc Ukraińcom. Dołączyła do chyba wszystkich grup na internetowych stronach społecznościowych przeznaczonych pomocy Ukrainie i zaczęła śledzić ich akcje. Początkowo chciała po prostu pomóc tu na miejscu w Rzeszowie, ewentualnie w Przemyślu, ale skontaktowała się z osobami, które były już na Ukrainie i widziały, jaka jest tam rzeczywistość.  

We wtorek, 1 marca, udało się jej tam dostać. Było to zaraz po polskiej stronie przejścia w Korczowej – Krakowcu. Wróciła do Rzeszowa w środę, 2 marca, by przekonać jak najwięcej swoich znajomych i jak najszybciej tam wrócić. Właśnie 2 marca, wraz z moją dziewczyną Oliwią, spotkałem się z Kasią. Opowiedziała nam mniej więcej, jak to wygląda i spytała nas, czy nie zechcielibyśmy pomóc. Nie zastanawiając się nawet przez sekundę, odpowiedziałem: "Kiedy jedziemy?" Moja dziewczyna została, gdyż miała zobowiązania zawodowe, ale ja, w związku, z tym że pracuję na zlecenie, nie zastanawiając się długo, wziąłem dzień wolnego i pojechałem tam razem z Kasią. 

Podróż do Ukrainy

W środę, 3 marca, przed wyjazdem na Ukrainę udaliśmy do rzeszowskiej szkoły, a dokładnie do Zespołu Szkół Gospodarczych im. M.S. Ligęzy. Posiadaliśmy tam odrobinę znajomości, spotkaliśmy się z dyrektorem tej szkoły i z wieloma nauczycielami i pedagogami. 

Odbywała się tam zbiórka darów dla Ukrainy. Ogromna sala gimnastyczna była jak jeden wielki magazyn, a uczniowie tej szkoły byli mocno zaangażowani, robiąc paczki i segregując dary od mieszkańców Podkarpacia. Jasno widać było bardzo wielkie zaangażowanie tych ludzi. W przeciągu pół godziny mieliśmy wypełniony po dach samochód osobowy jedzeniem, nie zmieściłoby się już w nim nic więcej. Ruszyliśmy na przejście graniczne w Korczowej, a potem do jego ukraińskiego odpowiednika – Krakowca. Kilka godzin czekaliśmy na polskiej granicy, ale udało się nam – dotarliśmy na miejsce.  

Dotarli na miejsce

Środa, 3 marca, ok. godz. 18 – razem z Kasią jesteśmy na miejscu. Spodziewałem się czegoś innego, myślałem, że powita nas co najmniej kilka osób (wolontariuszy) i sytuacja będzie w miarę opanowana. Stało się coś zupełnie innego. Na miejscu była tylko jedna wyczerpana osoba. Oskar, który był tam sam, był kompletnie bezsilny. Do dyspozycji mieliśmy tylko dwa malutkie namioty, razem o powierzchni może ok. 15 mkw. W namiotach znajdowało się bardzo mało rzeczy - niewielki palnik na butlę z gazem, jeden garnek o pojemności około 15 litrów, trochę zapasu wody, bardzo mało jakościowego jedzenia, tylko trochę słodyczy i kilka paczek ubrań. To, co zabraliśmy ze sobą z tej szkoły, było w sumie dla nas wybawieniem – tak przynajmniej myśleliśmy.

Minęła chwila, zanim wypakowaliśmy wszystkie rzeczy spożywcze z auta, po czym Kasia zapytała się mnie, czy jestem gotowy. Jeszcze nie wiedziałem, co to mogło znaczyć, ale z marszu powiedziałem "tak". Kazała napakować pełne torby jedzenia i wyszliśmy w bardzo krótką drogę (około 100 metrów), przeszliśmy przez ostatnią bramę graniczną. Można powiedzieć, że wtedy oficjalnie byliśmy już w Ukrainie. Wszędzie było pełno ukraińskiej armii i straży granicznej z bronią długą. Na początku czułem niepokój, ale już po kilku minutach się do nich przyzwyczaiłem, a po kilku dniach z wieloma z nich się zaprzyjaźniłem i to właśnie dzięki nim czułem się tam bardzo bezpiecznie.

Tłum uchodźców 

Ujrzałem tłum ludzi, było już bardzo ciemno, a temperatura spadła poniżej zera. Byłem pełen zapału i chęci pomocy, ale tylko jak spojrzałem na te twarze, poczułem się kompletnie bezsilny, nie wiedziałem, co mam robić. W tych twarzach było pełno smutku, chociaż nie widziałem łez (pewnie już zdążyli uronić zapas swoich łez po drodze), lecz było w tych oczach wiele nadziei. Nawet na koncertach, na których bywałem, nie widziałem tak wielu ludzi. Szacuję, że było tam wtedy ok. 20 tys. osób. 70-80 proc. z tego tłumu to matki z malutkimi dziećmi, niekiedy nawet noworodkami. Reszta to osoby starsze i niepełnosprawne.  

Obcokrajowców, ludzi z innym kolorem skóry oraz mężczyzn było bardzo, ale to bardzo niewiele. W tym momencie staram się opisać te chwile jak najlepiej, ale trzeba by było to zobaczyć na własne oczy. Wycieńczone matki z małymi dziećmi. Niektóre z nich miały ich troje czy czworo. Były one bez jakiejkolwiek pomocy. Rzadko kiedy na rękach tych dzieci widziałem rękawiczki i na głowach czapki, a przecież była ujemna temperatura. Niektóre z nich nie miały nawet kurtek, a jedynym źródłem ciepła była ich matka, która tuliła je do swojego serca.  

Ludzie byli bardzo wycieńczeni, głodni oraz spragnieni, nie mieli ze sobą za wiele pożywienia, bo większość z nich uciekała przed bombami i rakietami z najdalszych zakątków wschodniej Ukrainy - Charkowa, Doniecka, Mariopola i pobliskich terenów. Rozmawiałem z tymi ludźmi. Ich domy zostały zniszczone, bliscy zostali walczyć lub już polegli na froncie. Ci ludzie (głównie kobiety z dziećmi), uciekając, musieli zostawiać za sobą całe swoje doczesne życie, rodziny, gospodarstwa oraz zwierzęta domowe. Większość z nich nie miała nawet chwili na to, by się spakować, całe ich życie było w kilka plastikowych reklamówkach.

Dobijająca bezsilność 

Rozdawaliśmy im słodycze i gorącą herbatę. Ukraińcy byli bardzo, ale to bardzo kulturalni, nie zdarzyło mi się, żeby ktoś nie podziękował za cokolwiek, co wtedy rozdawałem. Robiliśmy co w naszej mocy, ale gdy masz w środku mroźnej nocy rozdać pięćdziesiąt herbat na tak wielki tłum spragnionych ludzi, gdzie każdy chce się napić, uwierzcie mi, jest to bardzo trudne. 

Jeszcze trudniejsza sytuacja była z kocami i kurtkami. Było ich bardzo niewiele, a każdy w tym tłumie był zmarznięty. Bardzo chciałem im wszystkim pomóc, ale wiedziałem, że nawet jakbym bardzo chciał, to nie jestem w stanie. Ta bezsilność była dobijająca. Po ukraińskiej stronie granicy nie było żadnej pomocy oprócz nas. Byliśmy jak trzej muszkieterowie. Spędziliśmy razem całą noc z uchodźcami. Nie zmrużyliśmy nawet oka, ale adrenalina tam była tak duża, że nie czułem ani grama zmęczenia. Potrafiłem nie spać 48 godzin, a jak spałem, był to sen przez dwie, trzy godziny. Ci ludzie musieli czekać po kilkanaście godzin, przez całą noc i cały dzień. Na mrozie, głodni, spragnieni, wycieńczeni i niekiedy ranni, by dotrwać na swoją kolej. Oni nie mieli opcji, by jakkolwiek odpocząć. 

Kres możliwości 

Nad ranem doszliśmy do kresu swoich możliwości. Sił nam nie brakowało, ale nie mieliśmy nic, by im rozdać. Jedzenie i słodycze się skończyły, ciepłe rzeczy do ubrania i koce poszły w pierwszej kolejności i już o północy ich nie było. Widok setek roztrzęsionych z zimna dzieci i staruszków, wiedząc, że nasz zapas ubrań się skończył, był po prostu straszny. Woda skończyła się już o czwartej nad ranem i nie mogłem już robić im nic ciepłego do picia, nie mówiąc już o kubeczkach tekturowych, których też już nie było. 

Z ciężkim sercem musieliśmy opuścić nasz punkt po ukraińskiej stronie granicy i udać się w drogę powrotną do Polski. Przeszliśmy odprawę celną i wróciliśmy autostradą do Rzeszowa. Musieliśmy chociaż trochę odpocząć, ale wiedzieliśmy, co będzie potrzebne, układaliśmy plany i postaraliśmy się pozyskać jak największą liczbę wolontariuszy.

[...]

Można wesprzeć działalność szpitala w Jaworowie, wpłacając dobrowolny datek na rzecz prowadzonej zbiórki, do czego zachęca Kamil Wilk.


Kliknij w grafikę, by przenieść się na stronę zbiórki.

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Zarejestruj się w serwisie, aby korzystać z rozszerzonych możliwości portalu m.in. czytać ekskluzywne materiały PREMIUM dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników i prowadzić dyskusję na portalowym forum i aby Twoje komentarze były wyróżnione.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama