Pierwszą część historii Kamila znajdziecie tutaj: Kamil Wilk z Cmolasu o pomocy uchodźcom z Ukrainy. - Już nie jestem taki sam - mówi [CZĘŚĆ 1 - ZDJĘCIA]
[...]
Kolejny wyjazd
Piątek, 4 marca, popołudnie. Czas wrócić do Ukrainy. Znów udało nam się pozyskać cały samochód jedzenia. Tym razem to ja prowadziłem, a Kasia non stop siedziała w telefonie i załatwiała, co mogła. Udało się nawet załatwić transport koców od dyrektora jednej ze szkół w Dębicy. Byliśmy wniebowzięci.Jak się potem okazało, około 400 sztuk koców rozeszło się w przeciągu pół godziny, i to jeszcze przed północą. Sytuacja była z godziny na godzinę tylko gorsza. Tam była potrzebna pomoc na ogromną skalę, nawet 15-20 osób to mogłoby być za mało, a byliśmy tam tylko we trójkę. Nie udało się nam tego dnia przekonać ludzi do pomocy, więc pozostaliśmy na razie sami. Mógłbym opisywać godzinami, co się tam działo i relacjonować historie tych ludzi, naszych sąsiadów. Postaram się opisać w skrócie kilka z nich, które wywarły na mnie ogromne emocje. Uważam się za twardziela i rzadko kiedy udaje się komuś mnie wyprowadzić z równowagi, ale przez pierwsze dni, gdy wracałem, by cokolwiek odpocząć, płakałem jak dziecko. W Ukrainie nie było miejsca ani czasu na łzy.
Osierocone dzieci
Było mnóstwo sytuacji, kiedy np. mężczyzna (mąż) odprowadzał swoją żonę z trójką malutkich dzieci. Często wiele z nich było na rękach i nie ukończyło nawet roczku. Odprowadzał ich do granicy, gdzie musieli się rozstać, ostatni pocałunek, uścisk, i tyle. On wraca, by walczyć, a ona z trójką dzieci i bagażami musi sobie sama poradzić. Do polskiej granicy jeszcze daleko, i pozostało wiele godzin czekania na mrozie.Odprowadzałem niezliczoną liczbę takich matek. Wiele z nich było chorych, miały płucny kaszel i ledwo stały na nogach. Często mówiły do swoich dzieci np. do swojego 2-3 letniego chłopca - "musisz być dzielny", "nie możesz płakać", "bądź silny". One nawet nie miały jak trzymać je, chociażby za rękę, te dzieci samodzielnie musiały podążać za swoimi matkami. To był i jest trudny widok.
Jednakże chyba najtrudniejsza, jak dla mnie, emocjonalna sytuacja miała miejsce już pierwszej nocy. Podjechał van, podobny do tych, którymi jeżdżą kurierzy. Otworzyły się tylne drzwi i oczom moim ukazało się ok. 20-30 roztrzęsionych malutkich dzieci (w wieku 3-5 lat). Jak się okazało, były to sieroty przywiezione z samego frontu. Wszystkie były brudne, nie miałby kurtek i musiały stać upchane jeden obok drugiego w ciemnym vanie transportowym bez szyb.
W kolejnych dniach takich widoków było więcej. Kilka dni później zaczęliśmy ogarniać sytuację organizacyjnie, dostawaliśmy nawet telefony w stylu – "jedzie do was 300 sierot z dziesięcioma opiekunkami, w trzech autobusach. Tak, ponad sto osób w jednym autokarze, trzeba im załatwić szybki przejazd".
Czas się zatrzymał
W mojej pamięci została jedna dziewczyna, w wieku około 30 lat, podróżowała sama, miała dwa ciężkie bagaże i właśnie przeszła przez pierwszą, główną ukraińską bramę graniczną. Jeszcze sporo zostało do polskiej granicy. Uchodźcy zostają wpuszczani falami do Polski. Przed nimi jeszcze kilka etapów, w tym ukraińska kontrola dokumentów. Takie fale są różnej liczebności, często po kilkaset osób.Zapamiętałem tę dziewczynę, bo szła jako ostatnia i była bardzo, ale to bardzo smutna. Przeszła kilkadziesiąt metrów, obróciła się, by spojrzeć w stronę swojej ziemi - Ukrainy, była roztrzęsiona. Podszedłem do niej i ją przytuliłem. Widziałem, że inaczej jej nie pomogę. Odwzajemniła mój gest, przytulając mnie tak mocno, że myślałem, że zaraz połamie mi wszystkie żebra.
Wybuchła płaczem i staliśmy tak chyba kilka minut, czas się wtedy zatrzymał. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, powiedziała mi, że zostawiła swój dom razem z dwoma psami oraz kotem, mówiąc, że "na pewną śmierć" i znów wybuchła płaczem. Nie chciałem pytać o nic więcej i przytuliłem ją raz jeszcze.
Zarówno ja, jak i moi przyjaciele wolontariusze, znamy mnóstwo takich historii, które na zawsze nas zmieniły. Już nie jestem taki sam, na pewno dało mi to ogromną siłę do działania i pomocy innym, pokrzywdzonym i niewinnym ludziom.
Ogromna pomoc
Podsumowując, już po kilku dniach sytuacja zaczęła się poprawiać. Oczekujących imigrantów było cały czas bardzo dużo, ale zaczęły przybywać nowe dusze do pomocy, po tym jak zrobiliśmy głośne zawołanie o pomoc na mediach społecznościowych.Moja dziewczyna Oliwia została koordynatorką zewnętrzną i zdalnie organizowała prace nowych wolontariuszy. Już w pierwszych dniach włączyła się do pomocy Fundacja Polania i Stowarzyszenie Integracja. Dostarczali nam sporo różnego rodzaju jedzenia, koców i ubrań. Od tego momentu już ściśle ze sobą zaczęliśmy współpracować. Ich głównym celem była jazda dalej na Lwów i Kijów, by bezinteresownie ewakuować jak największą liczbę osób. Z naszego punktu wyjeżdżało i nadal wyjeżdża wielu dzielnych kierowców, którzy jadąc w kordonach po kilka busów i robią po trzy, cztery kursy dziennie na Lwów, by ewakuować jak najwięcej kobiet z dziećmi.
Przez kilka dni pomagała nam też dziewczyna z Ukrainy, która mieszka od kilku lat w Polsce, była bardzo pomocna, gdyż znała język i była w stanie rozwiązać bardzo wiele problemów. Oleksandra, bo tak ma na imię, pochodzi z Kijowa i cała jej rodzina tam została. Ojciec w obronie terytorialnej, a matka, angażując się w pełni w pomoc dla wojska. Sama musi opiekować się 14-letnią siostrą, która została wysłana przez jej matkę, gdy zaczęło się robić niebezpiecznie.
Atak rakietowy
W niedzielę, 13 marca, sam byłem świadkiem ataku rakietowego na Jaworów (poligon nieopodal polskiej granicy). Trzęsła się wtedy ziemia i szyby w oknach, niebo, była wtedy jeszcze ciemna noc, zrobiło się czerwone, widać i słychać było każdy rozbłysk wybuchających rakiet.Mamy stały kontakt z dyrektorem szpitala w Jaworowie - dr. Olegiem Brodykiem, który jeszcze przed atakiem otrzymał od nas kilka transportów opatrunków i słabych leków przeciwbólowych. Wystawił nam oficjalny dokument, który ukazuje rzeczywiste potrzeby szpitala, rzeczy tam zawarte warte są wiele milionów złotych i zarówno my - wolontariusze, jak i Fundacja Polania nie mamy dostępu do takich środków. Dlatego w ostatnich dniach utworzyliśmy zrzutkę i staramy się ją rozpowszechnić, jak tylko możemy. Oto link do zrzutki: https://zrzutka.pl/tw26wu.
Jesteśmy realistami i wiemy, że zaopatrzenie tego szpitala we wszystkie rzeczy z listy dr. Olega byłoby bardzo trudne, dlatego chcemy zebrać 500 tys. zł na rzeczy, bez których ten szpital nie może funkcjonować i pomagać ciężko rannym, zarówno żołnierzom jak i cywilom. Już w dzień ataku chcieliśmy bardzo pomóc, ale zostaliśmy w pewnym sensie zablokowani przez brak środków. Chyba nie muszę nawet opisywać, co mogło się dziać w tym szpitalu po tak silnym ataku.
Jako że sam jestem mieszkańcem powiatu kolbuszowskiego, chciałbym zwrócić się o pomoc właśnie do was, osób dobrej woli z mojego regionu – wielu z was już pomogło i nadal pomaga, wielu nawet przyjęło ukraińskie matki z dziećmi do swoich domów. Nie chodzi tutaj o przelewanie wielkich sum pieniędzy. Jest nas bardzo wielu, i razem, nie przechodząc obojętnie, wpłacając nawet małą kwotę, możemy osiągnąć w końcu nasz cel!
Można wesprzeć działalność szpitala w Jaworowie, wpłacając dobrowolny datek na rzecz prowadzonej zbiórki, do czego zachęca Kamil Wilk.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.