reklama
reklama

Kinga Kolouszek: Nigdy nie planowałam, że będę malować abstrakcje. Z malarką pochodzącą z Kolbuszowej rozmawiamy m.in. o jej wystawie [WYWIAD]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KULTURAJej obrazy są wielowymiarowe, bo jak sama mówi, tak właśnie widzi świat. Z Kingą Kolouszek, malarką urodzoną w Kolbuszowej, której serię obrazów inspirowanych fizyką kwantową można do 4 marca oglądać w dawnej synagodze, rozmawiamy m.in. o tym, jak bardzo "przypadek" miał wpływ na jej życie i malarstwo.
reklama

Pani pierwszy obraz powstał w Kolbuszowej?

- Można powiedzieć, że tak. Miałam wtedy może 5-6 lat. (śmiech). Mój pierwszy "fresk"  powstał w pokoju na ścianie. Była to dziewczynka z parasolem. Być może ten malunek jeszcze istnieje pod kolejnymi warstwami farby... Pamiętam ten moment, kiedy mama weszła do pokoju i zobaczyła, jak powstaje to moje "dzieło". I słusznie wtedy przeczuwałam, że jej się to nie spodoba... 

Jak to się stało, że zajęła się pani sztuką?

- Moja ciotka zwróciła uwagę na to, że jak na dziewczynę w wieku 14-15 lat dużo rysowałam. Co ciekawe, właśnie ona, a nie nauczycielka plastyki, wychwyciła jakiś potencjalny talent i pomyślała, że może warto posłać mnie do szkoły plastycznej. Dowiedziała się, że organizowany jest kurs rysunku w rzeszowskiej synagodze, na który mnie zapisała przed zdawaniem do "Plastyka"...

Trzeba wziąć też pod uwagę, że to były inne czasy. Teraz dzieci mają dużo więcej możliwości. Mogą rozwijać swoje talenty – nawet tu, na miejscu. Są zajęcia w domu kultury czy skansenie, mamy szkoły muzyczne – w mieście i obok w Niwiskach ze świetnymi ludźmi... można się też było do niedawna uczyć warsztatu teatralnego i o sztuce filmowej od lokalnego znawcy przedmiotu. No, ja tak nie miałam. Warto te inicjatywy lokalne wspierać i ich nie zaniedbywać. 

Mogę powiedzieć, że Kolbuszowa raczej nie przyczyniła się do tego, że zajęłam się malarstwem. A jeśli już, to tylko moje artystyczne kolbuszowskie rodzinne geny. Mój dziadek przed pierwszą wojną światową uczęszczał do Szkoły Kenara w Zakopanem (obecnie Państwowe Liceum Sztuk Pięknych im. Antoniego Kenara w Zakopanem, przyp. red.).

Poza tym podobno świetnie śpiewał i grał ze słuchu na akordeonie. A ja nieświadomie poszłam w jego ślady, bo w liceum plastycznym wybrałam właśnie snycerstwo... Ale już na studiach sięgnęłam po grafikę i malarstwo. A potem odważyłam się, by spróbować też muzyki i zapisałam się już jako osoba dorosła do konserwatorium (w Luksemburgu), bo i ucho mam po dziadku.

W kolbuszowskiej synagodze możemy oglądać wystawę pani obrazów inspirowanych fizyką kwantową. To właśnie w mieście nad Nilem powstał pierwszy obraz z całego cyklu. 

- Kiedy w 2012 roku przyjechałam do Kolbuszowej na plener malarski, już wtedy wiedziałam, co chcę osiągnąć, stworzyć, choć jeszcze nie do końca wiedziałam, jaką formę zastosuję. Mogło się to wydarzyć gdziekolwiek indziej, ale to właśnie tu miałam sprzyjające warunki – taką tymczasową pracownię. I w zasadzie, niestety, tylko jeden obraz z tego cyklu powstał w moim rodzinnym mieście.

- To nie było tak, że usiadłam i go namalowałam. Były wcześniejsze próby, był i pewien wysiłek intelektualny, i wiele lat wielopoziomowych poszukiwań rozpoczętych na studiach, na których napisałam m.in. pracę pt. "Emocje a kolor".

Niestety, o duchowości w sztuce nikt nas nie uczył ani się tym nie zajmował, więc jako studentka sięgnęłam do tekstów Kandyńskiego i Witkiewicza i długo dorastałam. Musiałam znaleźć odpowiednią technikę, by oddać tę moją koncepcję, i to zajęło mi trochę czasu. Zagadnienia metafizyczne od kilku dekad bardzo mnie interesowały. Poszukiwanie transcendencji w sztuce i życiu. Frapowało mnie, jak ten świat jest zbudowany i jak to wszystko działa, włączając w to nas samych. Jak go przeżywamy.

I oto "przypadek" sprawił, że przed plenerem w Kolbuszowej w 2012 roku poznałam panią profesor fizyki Bożenę Jasińską z UMCS w Lublinie, z którą przez kilka godzin rozmawiałam o świecie cząstek elementarnych. W czasie tej rozmowy wszystkie moje wieloletnie poszukiwania nabrały w mojej głowie odpowiedniego kształtu, a ja absolutnej pewności, co chcę malować.

Zatem po przyjeździe do Kolbuszowej wiedziałam dokładnie, co chcę robić. Potrzebowałam tylko czasu i miejsca. Wtedy ponad 10 lat temu powstała ta właśnie praca, od której wszystko się zaczęło. Po jej namalowaniu odczułam ogromną satysfakcję. Znalazłam swój indywidualny sposób wypowiedzi malarskiej, dodatkowo oddający wszystko to, co było dla mnie ważne, a przeżycie swojej istoty w tym procesie twórczym jednocześnie sprawiło mi ogromną radość.

Dodatkowo wtedy poza fizykami nikogo nie interesowały kwanty, a dziś tu kilogram kwantowy, tam komputer kwantowy i nawet wyraźnie widać, że powoli wchodzimy w nowy etap, w którym te granice świata organicznego człowieka i świata cyfrowego będą się niestety zacierać...

Cały cykl ile łącznie ich liczy?

- Około 50. W Kolbuszowej na wystawie pokazaliśmy prawie 40. 

Wspomniała pani, że musiała pani znaleźć odpowiednią technikę, aby je wykonać. 

- Technika jest jedna – akryl. Sposób, w jaki tworzę, wypracowałam sama. Dla mnie nie sama technika, a właśnie oddziaływanie obrazu na widza jest najważniejsze. Jest taki pewien rodzaj intymności w samym powstawaniu dzieła.

Dostaję dużo informacji zwrotnej i widzę, że moje kwantowe prace nie tylko mi dają dużo satysfakcji, ale oddziałują na widza w bardzo pozytywny sposób i to też mnie bardzo cieszy. Witkacy napisał, że wystarczy, by jedna osoba przeżyła uczucie metafizyczne w kontakcie z obrazem, aby można go było nazwać dziełem sztuki. Zatem cel został osiągnięty!

Pani fizyk widziała pani prace?

- Tak, i nawet ma swoje ulubione. Można powiedzieć, że jest matką chrzestną tej serii obrazów. Gdyby nie rozmowa z nią, być może powstałyby one znacznie później – inne – albo wcale. To spotkanie miało na mnie duży wpływ i zachęciło mnie do pójścia właśnie w tę stronę. 

Wchodząc do budynku dawnej synagogi, w pierwszej chwili uderza nas kolor. Przyglądając się bliżej pani dziełom, okazuje się, że są one wręcz trójwymiarowe. 

- Zgadza się. Patrząc na obrazy z daleka, widzimy różnobarwne prace.  Jednak, kiedy podejdzie się do nich bliżej – na odległość metra czy dwóch – można zauważyć w nich głębię. Mamy wręcz wrażenie, że część plam wydostaje się z obrazu, a z drugiej strony można się w pozostałej części zatopić – z fascynacją wędrować w głąb malarskiego świata.

Wiele osób w kontakcie z nimi mówi mi to, że są one wielowymiarowe, i ja myślę, iż ten nasz świat właśnie taki jest. Co ciekawe, te obrazy w innych miejscach, w innym świetle wyglądają zupełnie inaczej.

Za każdym razem odkrywam je zatem od nowa i mnie samą tak cieszą, że mogę się w nie wpatrywać bez końca. Można je kontemplować, a poprzez nie – siebie, sens istnienia. Mogą też cieszyć oko samą czystą formą. Wszystko zależy od nas –  na ile chcemy w te obrazy wejść. 

Dalsza część wywiadu po materiale wideo

 

Co powiedziałaby pani osobie, która przechodząc obok dawnej synagogi w Kolbuszowej, zastanawia się, czy wejść, żeby oglądnąć wystawę?

- Jeżeli kwanty z nią zarezonują, to wejdzie. Jeżeli nie –  to ja nic na to nie poradzę. Takie malarstwo pewnie nie do wszystkich przemówi, zwłaszcza jak ktoś wpadnie z biegu. Aby je jednak poznać, nie trzeba mieć wykształcenia w tej dziedzinie. Ale trzeba się trochę wyciszyć. Wystarczy trochę otwartości i można skorzystać, naładować się.

Byłam świadkiem, jak kilka miejscowych osób, parę dni po otwarciu, weszły do galerii i pięknie z tymi kwantowymi pracami nawiązały dialog.

Jako ciekawostkę dodam, że pani profesor, o której wspominałam, powiedziała mi, że istnieje wzór, za pomocą którego można obliczyć, ile energii daje nam taki kwantowy obraz. Prace z cyklu Quantum wykonane przeze mnie można w Kolbuszowej oglądać do 4 marca. Później wystawę chcemy posłać dalej w świat. Szukamy sponsora, który by nam w tym pomógł, głównie w transporcie prac, bo mamy już miejsce w Nowym Jorku na pokazanie tej serii.

Cieszy panią widok osób oglądających pani prace?

- Oczywiście. Za każdym razem, kiedy widzę, że jest jakiś rezonans między oglądającym a moim obrazem, wówczas czuję się spełniona jako artysta. To jest dla mnie ważne.

Nigdy nie planowałam, że będę malować abstrakcje. To też jakaś wypadkowa. Wcześniej tworzyłam portrety. Malowałam figuratywnie. Były oczywiście pewne nieśmiałe próby tworzenia abstrakcji i w szkole, i na studiach, i nawet niedługo przed powstaniem tej serii...

Moja radość jest tym większa, że usłyszałam od pewnej osoby, która zupełnie nie lubi abstrakcji, że moje prace przekonały ją do tej formy sztuki i stała się moją wierną fanką, aż to do tego stopnia, że chce się zająć ich promocją.

Z tego, co wiem, pracują państwo nad uruchomieniem wirtualnej formy zwiedzania wystawy.

-  Chcemy to zrobić, by zarchiwizować i samą wystawę, i wnętrze oddziału biblioteki w tle, by wystawa była dostępna na całym świecie. Zgłosiła się do nas osoba, która ma odpowiedni sprzęt i może przygotować taki wirtualny spacer. Myślę, że dobrze byłoby, gdyby Kolbuszowa miała tego rodzaju pamiątkę. Ta wystawa już tu nie wróci i może wspaniale by było, gdyby pozostał po niej jakiś ślad.

Dodam, że jeszcze w tym roku planuję drugi cykl kwantowy. Zachęcam do śledzenia mojej strony kingakolouszek.com i moich mediów społecznościowych. Tam dokumentuję wszystkie wystawy cyklu Quantum. 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Zarejestruj się w serwisie, aby korzystać z rozszerzonych możliwości portalu m.in. czytać ekskluzywne materiały PREMIUM dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników i prowadzić dyskusję na portalowym forum i aby Twoje komentarze były wyróżnione.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama