Do zdarzenia doszło 11 sierpnia ubiegłego roku na chodniku przy ulicy Pułaskiego w Mielcu. Sprawcę zadającego ciosy spłoszył mężczyzna mieszkający w pobliskim bloku, który słysząc krzyk kobiety wzywającej pomocy, wyszedł na balkon.
Świadek widział, jak napastnik zadaje kobiecie ciosy, a gdy ta upadła, chwycił ją za włosy i wykonał specyficzny ruch ręką, w której trzymał nóż. - Wyglądało to tak, jakby zamierzał poderżnąć jej gardło – mówi mężczyzna, który widząc całe zajście, zaczął krzyczeć, czym spłoszył napastnika. Wtedy zabójca uciekł. Kobieta z powodu rozległych obrażeń wykrwawiła się i zmarła.
Nie przyznaje się
Oskarżonym w sprawie zabójstwa jest mąż ofiary, Paweł M., który w dniu zdarzenia sam zgłosił się na policję w Stalowej Woli. Mężczyzna widziany był, jak przed zabójstwem kłócił się z żoną.
Paweł M. twierdzi, że w feralny piątek umówiony był z Agatą. – Zadzwoniła do mnie jakieś dwa tygodnie wcześniej i powiedziała, żebyśmy się spotkali w Mielcu, bo musimy porozmawiać – mówi. Wyjaśnił, że tego dnia przyjechał na spotkanie z żoną. - W czasie rozmowy pokłóciliśmy się – mówi. Tego, co było później, nie pamięta. - Nie wiem, co się dalej działo. Świadomość wróciła mi dopiero, gdy jechałem samochodem na Wisłostradzie w kierunku Tarnobrzega. Wtedy zauważyłem, że mam plamy krwi na spodniach – twierdzi Paweł M., który z powodu luki w pamięci nie przyznał się do zabójstwa żony. Nie przyznał się także do drugiego zarzucanego mu czynu, czyli znęcania się nad rodziną. Oskarżony złożył wyjaśnienia dotyczące pożycia z Agatą; miał wiele zarzutów wobec kobiety. Pogrążona w żałobie rodzina tragicznie zmarłej nie zgodziła się z opiniami o Agacie M.
– Wszystko, co powiedział ten morderca, to kłamstwo – mówiła podczas drugiej rozprawy pani Wiesława, matka zamordowanej.
Jestem w mieście, wśród ludzi
Matka Agaty M. twierdzi, że córka nie umówiła się z mężem, bo się go bała, gdyż znęcał się nad nią i dziećmi, groził jej też, że ją zabije. - Wiem, że ją śledził. Tego dnia wracała z policji, gdzie złożyła na niego zawiadomienie o znęcaniu się. Miała już dość złego traktowania jej i dzieci - powiedziała.
Zeznania matki zamordowanej były bardzo emocjonalne. Kobieta wracając do bolesnych wydarzeń sprzed roku, co chwilę wybuchała płaczem. – Tego dnia przed wyjściem na policję powiedziałam jej, żeby uważała na tego wariata. Odpowiedziała, że pójdzie tylko do dzielnicowego. Wiem, że tego dnia przed 6 rano czekał na nią za sklepem w Rzędzianowicach, powiedziała mi to kobieta, która w nim pracuje.
O 10 rano rozmawiałam z córką telefonicznie po raz ostatni. Powiedziała mi wtedy, że była u dzielnicowego i że już niedługo przestaniemy się go bać, bo pójdzie do więzienia.
Powiedziała też, że się spóźni do domu, bo nie zdąży na autobus. Bałam się o nią, jednak ona mówiła, że nic jej się nie stanie, bo przecież jest w mieście, wśród ludzi. Miałam wtedy takie okropne przeczucie, że on jej coś zrobi - mówi matka zamordowanej.
Dzieci czekały niecierpliwie na przyjazd mamy. Co chwilę wyglądały przez okno. Ale ona się nie pojawiała. - Dzwoniłam do niej ze 20 razy, ale telefon nie odpowiadał. - Gdy pani Wiesława karmiła najmłodszą, dziewięciomiesięczną wnuczkę, Patrycję, nagle starsza wnuczka przełączyła program w telewizji, a tam na pasku było napisane, że zamordowano 35-letnią kobietę w Mielcu. - Wiedziałam, że to moja Agata - mówi.
- Błagam, wysoki sądzie, nie wypuście tego mordercy na wolność, moje wnuczki boją się, że wyjdzie i nas wszystkich zabije! - prosiła sąd matka Agaty M.
Groził, że nas zabije
Siostra zamordowanej nie była w stanie składać zeznań. Poprosiła sąd o odczytanie tych, które złożyła w postępowaniu przygotowawczym, mówiąc, że potem odpowie na zadawane jej pytania. Opowiedziała o strachu, jaki czuła do oskarżonego.
- Gdy znęcał się nad siostrą i jej dziećmi, bałam się składać przeciwko niemu zeznania na policji. Gdybym to zrobiła, zabiłby mnie pierwszą. Pewnego dnia zadzwonił do mnie i powiedział, co nam zrobi, że przyjedzie o drugiej w nocy, podpali nasz dom, obetnie Agacie głowę, a sam się powiesi.
Byłam przerażona – mówi pani Agnieszka, siostra zamordowanej. Po czym dodaje: - Jej strata tak bardzo boli. Ona była bardzo dobrym człowiekiem i takim naiwnym. Przypłaciła to życiem.
Miłość i nienawiść
Paweł M. poznał Agatę na portalu randkowym. Widział ją już wcześniej, gdy jako kierowca przywoził towar do firmy, w której pracowała. Kobieta była po rozwodzie, miała dwójkę dzieci: obecnie 10-letnią Monikę i 13-letniego Dariusza.
Zaczęli się spotykać. Na początku mężczyzna okazywał Agacie bardzo dużo czułości. Nie minął rok, jak Paweł M. przeprowadził się do rodzinnego domu kobiety w Rzędzianowicach.
- Na samym początku było dobrze, byłam nawet zadowolona z tego, że u nas zamieszkał. Oskarżony ukrywał jednak, że miał żonę i trójkę dzieci. - Twierdził, że jest kawalerem – mówi matka Agaty. – Po jakimś czasie mieszkania razem dowiedziałam się od ludzi, że ma bardzo dobrą żonę, która w końcu rozwiodła się z nim, bo ją zdradzał - mówi matka zamordowanej.
- Ludzie mnie pytali: kogo ty przyjęłaś pod swój dach? W internecie było napisane, że jest oszustem, dzieciorobem i złodziejem. Córka w to nie wierzyła, bo mówił, że jest biznesmenem, tymczasem żył tylko za jej pieniądze. Co zarobił, to szło na alimenty, bo komornik nad nim wisiał - opowiada kobieta. Według jej relacji po paru miesiącach od zamieszkania w Rzędzianowicach Paweł M. zaczął znęcać się nad Agatą i jej dziećmi. Dręczył ich zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
– Pewnego razu uderzył pięścią w twarz mojego wnuka, wybijając mu ząb, wyzywał go od bachorów pier... Monikę też dręczył, głównie psychicznie, a Agatę zamykał w pokoju na klucz – mówi.
Więcej w 32/2018 numerze Korso Kolbuszowskie