- Anna i Józef Kozłowscy
- Pierwsze rozmowy o ukrywaniu Żydów
- Strzeżona tajemnica
- Chwile grozy - niemieccy żołnierze w stodole
- Kozłowscy i Jan Płaszczyński
- Ucieczka z getta i pierwsze kryjówki
- Jakub Plawker, czyli Jan Płaszczyński
- Wzruszający list od Maxa Notowitza
- Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata z Kolbuszowej
- Dziadkowie wychowywali mnie od drugiego roku życia
– mówiła Bożena Starzec, wnuczka Kozłowskich.
- Mama dała mnie im na wychowanie, bo babcia bardzo o to prosiła. I tak zostałam przy nich. To byli moi drudzy rodzice, a nawet więcej. Po ich śmierci wychowywała mnie ciocia Janina z wujkiem. Oni nie mieli dzieci. Kiedy wszyscy poumierali zostałam w tym domu
– opowiadała ze łzami w oczach nasza rozmówczyni.
Anna i Józef Kozłowscy
Pani Bożena bardzo dobrze zna historię swoich dziadków. W trakcie rozmowy miała przy sobie gruby segregator, w którym znajdują się m.in. dokumenty i wycinki z gazet dotyczące ich życia. Czego dowiadujemy się o Annie i Józefie Kozłowskich? Mieli siedmioro dzieci. Pod swój dach przyjęli również Marię Snopkowską - „Binkę”.
- Ona była dla nich jak przybrana córka. Wzięli ją z dobrego serca. Babcia tak do niej powiedziała: „Biniu, będziesz tu u nas. Damy ci zjeść a ty przy dzieciach pomożesz i przy gospodarstwie”
- opowiadała wnuczka Kozłowskich.
Dziadkom pani Bożeny żyło się bardzo ciężko. Dom Kozłowskich został spalony w czasie wojny. Z całego gospodarstwa została tylko stodoła, w której później urywali się dwaj Żydzi. Po pożarze Kozłowscy zamieszkali po drugiej stronie drogi, u siostry Józefa.
Od początku wojny do końca życia Anna Kozłowska była przykuta do łózka ciężką chorobą. Mimo tylu przeciwności losu zdecydowali się pomóc tym, których los doświadczył jeszcze okrutniej.
Anna i Józef Kozłowscy z Kolbuszowej Dolnej pośmiertnie zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
Fot. Archiwum prywatne
Pierwsze rozmowy o ukrywaniu Żydów
- Jako młoda dziewczyna pamiętam, że babcia wspominała o tym, że ukrywali się u nich Żydzi. Napominała o tym jednak bardzo nieśmiało. Dopiero ciocia Janka zaczęła o tym mówić głośno już po śmierci babci. To ona chciała, aby dziadkowie zostali odznaczeni medalami za to, co zrobili. Rozpoczęłyśmy wspólne starania, aby tak się stało. Pomagała nam w tym ciocia Jula, która mieszka w Stanach Zjednoczonych
– opowiadała Bożena Starzec.
Cała historia rozpoczęła się jesienią 1943 roku.
- Wujek Turek przyprowadził do dziadka mężczyznę i chłopca, uciekinierów z niemieckiego obozu pracy przymusowej. Poprosił, aby ukrył ich tylko na parę dni
– wspominała wnuczka Kozłowskich.
Mimo ogromnego ryzyka Kozłowscy wyrazili zgodę. Przygotowali dla nich podziemną kryjówkę, wykopaną w stodole. Wejście do bunkra zabezpieczyli deskami i przykryli słomą oraz sianem. Uciekinierami byli 31-letni Jakub Plawker (po wojnie Jan Płaszczyński) i 16-letni Maniuś Notowicz (obecnie Max Notowitz), którzy razem z dużą grupą innych więźniów zdołali zbiec z obozu w listopadzie 1942 roku.
Anna Kozłowska wraz ze swoją wnuczką Bożeną. Fot. Archiwum prywatne
Strzeżona tajemnica
Z przygotowanej kryjówki mężczyźni mogli wychodzić tylko nocami, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, rozprostować kości i obmyć się w pobliskiej rzece Nil.
- O tym, że ukrywają uciekinierów dziadkowie powiedzieli tylko cioci Bince. To ona nosiła im jedzenie. W koszyku zawsze miała garnek z barszczem z wdrobionym chlebem. Przykrywała go łupinami, które niosła zwierzętom. Musiała być bardzo ostrożna
– opowiadała pani Bożena.
O ukrywających się uciekinierach nie wiedział nikt więcej.
- Dzieci były za małe, aby zorientować się, że coś jest nie tak. Moja mama (najstarsza z rodzeństwa) obserwowała jednak ciocię Binkę i kilka razy dręczyła babcię, mówiąc, że ona wynosi chyba jedzenie. Babcia tłumaczyła jej to mówiąc, że Binka ciężko pracuje i jest większa niż wy, więc musi jeść więcej
– wspominała wnuczka Kozłowskich.
Chwile grozy - niemieccy żołnierze w stodole
Ukrywając Żydów Kozłowscy liczyli się z tym, że jeżeli wyjdzie to na jaw, to Niemcy wymordują ich całą rodzinę. Ogromne ryzyko bardzo mocno odbiło się na zdrowiu Anny i Józefa. Kozłowscy przeżyli wiele trudnych chwil.W maju 1944 roku w ich stodole na trzy dni zakwaterowali się niemieccy żołnierze. Po tym wydarzeniu Józef Kozłowski popadł w depresję. Bał się, że tylko kwestią czasu jest wytropienie ukrywających się Żydów. Na szczęście los czuwał nad nimi i ich podopiecznymi. Wszyscy szczęśliwie doczekali wyzwolenia w lipcu 1944 roku.
- Dlaczego zdecydowali się podjąć takie ryzyk? Myślę, że wynikało to z tego, że oni bardzo kochali bliźnich. To był ich dar od Boga. Nikogo nie zostawili nigdy w potrzebie, zawsze nieśli pomoc. Ich dobroć i miłość do ludzi przechodziła wszelkie granice ludzkich oczekiwań. Dziadkowie potrafili sobie odjąć a dać drugiej osobie. Ludzie zawsze mówili, że jak poszedłeś do Józka Kozłowskiego to głody nigdy nie wyszedłeś
– opowiadała wnuczka Kozłowskich.
Nasza rozmówczyni wspominała swoich dziadków bardzo serdecznie.
- Dziadek pracował w pogotowiu jako sanitariusz. Była zawsze bardzo elegancki. Do kościoła nosił oficerki i kapelusz z piórkiem. Natomiast babcia była bardzo ciepłą, kochająca osobą. Była dla mnie jak mama
– wspominała pani Bożena.
O swoich ukochanych dziadkach, podczas rozmowy przeprowadzonej w 2011 roku, opowiedziała nam Bożena Starzec z Kolbuszowej Dolnej.
Fot. Archiwum Korso
Kozłowscy i Jan Płaszczyński
Do końca życia Kozłowscy utrzymywali kontakt z Janem Płaszczyńskim, który mieszkał w Kolbuszowej.
- Jako dziecko chodziliśmy z dziadkiem do pana Płaszczyńskiego. Dziadek utrzymywał z nim bardzo przyjazne kontakty. Natomiast ciocia Jula cały czas miała kontakt z Maxem Notowitzem. Te drogi nie rozeszły się
– mówiła Bożena Starzec.
Potwierdzała to również Krystyna Piórek, córka Jana Płaszczyńskiego.
- Tata bardzo dużo opowiadał o wojnie, ale byłam wtedy dzieckiem i niestety nie przywiązywałam do tego dużej uwagi
– mówiła pani Krystyna. - Kiedy był starszy już w ogóle nie chciał poruszać tego tematu – przyznała.
- Tato zawsze mówił, że Polacy pomagali Żydom. Był im za to wdzięczny – wspominała Krystyna Piórek z Kolbuszowej, córka Jana Płaszczyńskiego.
Fot. Archiwum Korso
Ucieczka z getta i pierwsze kryjówki
Jan Płaszczyński opowiadał córce o tym jak uciekł z obozu.
- Granatowy policjant dał in znać, że mają likwidować getto i ich również. Wówczas oni zdecydowali się na ucieczkę. Było to 41 osób. Przeżyło tylko osiem
– opowiadała nasza rozmówczyni.
Zanim Jan Płaszczyński trafił do rodziny Kozłowskich, ukrywał się u Michała Bajora na Brzezówce.
- Razem z Maniusiem Notowiczem ukrywali się też czasem w lesie. Tata opowiadał, że jak nieraz wychodzili tych kryjówek, to Maniuś chodził zgarbiony. Tata upominał do więc, aby się prostował, klepiąc go po plecach
– wspominała Krystyna Piórek.
Po ucieczce z obozu ojciec pani Krystyny żył w ciągłym strachu przed Niemcami.
- Tato opowiadał, że był taki moment, że wyszedł na chwilę z kryjówki i przyszedł do domu Kozłowskich. Wtedy wpadli Niemcy a on schował się szybko za drzwiami do komory. Niemiec wszedł, rozejrzał się i wyszedł. Tata wstrzymał oddech, bo bał się, że podłoga zaskrzypi. Wtedy byłby koniec
– relacjonowała pani Krystyna.
Jan Płaszczyński i jego mieszkający w Izraelu brat Berek Plawker. Spotkanie braci w Kolbuszowej w 1983 roku - pierwszy raz od czasu wojny.
Fot. Archiwum prywatne
Jakub Plawker, czyli Jan Płaszczyński
Po wojnie Jakub Plawker zamieszkał w Kolbuszowej. W 1947 roku ożenił się z Weroniką Kusik z Kolbuszowej Dolnej, która poznał zaraz po wyzwoleniu.
- Najpierw tata został ochrzczony i zmienił wówczas imię na Jan. Później wziął ślub kościelny i następnie cywilny. Wówczas zmienił również nazwisko
– wyjaśniała nasza rozmówczyni.
Do końca życia Jan Płaszczyński mieszkał w Kolbuszowej. Cały czas utrzymywał kontakt z Maxem Notowitzem, który wyjechał do Niemiec, a później, dzięki fałszywym dokumentom zdołał wyemigrować do USA.
- Tato traktował Maniusia jak syna. Cały czas pisali do siebie. Kontakt się urwał kiedy tatę UB zabrało do obozu pracy na dwa lata. Później po latach Maniuś dowiedział się, że tato żyje. Wtedy zaczął pisać i byliśmy w stałym kontakcie
– mówiła Krystyna Piórek.
Jakub Plawker (po wojnie Jan Płaszczyński) - ostatni kolbuszowski Żyd. Fot. Archiwum prywatne
Wzruszający list od Maxa Notowitza
Max Notowitz przyjechał do Polski w 1997 roku.
- Było to dokładnie w imieniny taty, 24 czerwca. Spędzili razem cały dzień. Przyjechał z żoną i wnukiem. Tata był już wtedy bardzo chory. Kiedy Maniuś odjeżdżał, płakał wówczas jak dziecko
– opowiada córka Jana Płaszczyńskiego.
Po powrocie do USA Max Notowitz napisał list do swojego przyjaciela. Czytamy w nim: „Moi drodzy. Jesteśmy w domu po powrocie z Polski. Życie jest jak było przed naszą wizytą do was, ale coś się zmieniło u mnie. Ja teraz czuję, że znalazłem starą, albo nową rodzinę i nam nadzieję, że będę w kontakcie w przyszłości”.
- O tym, że tato traktował Maniusia jak własne dziecko, może świadczyć jego zdjęcie, które tato zawsze nosił w portfelu, obok naszych fotografii. Na odwrocie znajduje się dedykacja: „Drogiemu Jankowi, któremu zawdzięczam życie”
- mówiła pani Krystyna.
Jan Płaszczyński, znany wszystkim mieszkańcom jako „ostatni Żyd w Kolbuszowej” zmarł w październiku 1997 roku.
Maniuś Notowicz (Max Notowitz) zaraz po wojnie. To zdjęcie podarował w latach 90. swojemu przyjacielowi Janowi Płaszczyńskiemu.
Fot. Archiwum prywatne
Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata z Kolbuszowej
Ambasador Izraela odznaczył pośmiertnie Annę i Józefa Kozłowskich z Kolbuszowej. Uroczysta ceremonia przyznania medalu odbyła się w kwietniu 2011 roku w bibliotece w Kolbuszowej.Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata to odznaczenie, które przyznawane jest od 1963 roku przez Instytut Yad Vashem z Jerozolimy osobom, które podczas II wojny światowej niosły bezinteresowną pomoc prześladowanym Żydom. Wśród tych bohaterów, znaleźli się państwo Kozłowscy. Od jesieni 1943 do lipca 1944 roku ukrywali oni w swoim gospodarstwie uciekinierów z niemieckiego obozu pracy.
31-letni wówczas Jakub Plawker (Jan Płaszczyński) i 16-letni Maniuś Notowicz przeżyli dzięki Kozłowskim, którzy narażali nie tylko własne życie, ale i swoich dzieci. Za ten bohaterski czyn, zostali pośmiertnie odznaczeni najwyższym izraelskim odznaczeniem cywilnym.
W imieniu rodziców, z rąk ambasadora Zvi Rav-Ner, medal odebrała czwórka z siedmiorga dzieci bohaterskich mieszkańców Kolbuszowej: Julia Kiwak, Maria Popek, Zofia Karkut i Stanisław Kozłowski.
W uroczystości wzięli również pozostali członkowie rodziny Kozłowskich oraz Krystyna Piórek, córka ocalonego Jana Płaszczyńskiego
Ambasador Izraela w Polsce Zvi Rav-Ner w 2011 roku wręczył dyplom i odznaczenie na ręce dzieci Anny i Józefa Kozłowskich.
Fot. Archiwum Korso
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.