Zryte pola, łąki – takie ślady swojej bytności w gminie Dzikowiec zostawiają dziki. – Bez pastucha ani rusz – mówi sołtys Mechowca Józef Gancarz, który miał wątpliwą przyjemność gościć intruzów na swoim poletku. Nieproszeni goście doszczętnie zryli mu łąkę, po czym przemaszerowali świeżo zaoranym polem. – Co z taką łąką zrobić? Przeorać chyba tylko. Jak wataha przejdzie, to albo uprawy w polu zniszczone, albo łąka zryta. Pobojowisko. Dziki są tu problemem od lat, ziemniaki czy kukurydza, wszystko musi być ogrodzone i to szczelnie. Inaczej nie ma szans. Aż do zbiorów wszystko musi być pod prądem. W tamtym roku, jak tylko ziemniaki zaczęły kwitnąć, jak wpadły dziki, to ani jeden się nie ostał – mówi sołtys Mechowca.
Jak psy
Pana Józefa bardzo dziwi niespotykana dotąd śmiałość zwierząt: jeszcze nigdy nie podchodziły one tak blisko domów, o kilka metrów od zwartej zabudowy mieszkalnej. – Coraz bliżej wchodzą, niedługo będą nam po podwórkach chodzić, jak psy. Szkody zgłaszamy, ale za takie zrycie to tylko dostanie się parę złotych, no i komu praca w polu się opłaca? Jak sobie obiorą tor, idą po kolei, i zryte, i zryte. Tu, od Mechowca, idą prosto na Dzikowiec – pokazuje gospodarz: – Jak nie sarny, to dziki, chociaż u nas to dziki rządzą, one robią najwięcej szkód. Pastucha codziennie trzeba sprawdzać, bo a to spadnie, a to się zerwie i pożytku z niego nie ma.
Więcej w 15 numerze Tygodnika Korso Kolbuszowskie