reklama

Pani Lesia z córkami i wnukiem uciekła przed wojną. Schronienie znalazła w Kolbuszowej [ROZMOWA]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Pani Lesia z córkami i wnukiem uciekła przed wojną. Schronienie znalazła w Kolbuszowej [ROZMOWA] - Zdjęcie główne

Pani Lesia ze swoimi córkami i wnukiem (chłopiec na zdjęciu) wyjechała ze Lwowa. W rozmowie z Korso mówi o sytuacji w Ukrainie.

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WIADOMOŚCI Oczy całego świata zwrócone są na Ukrainę. Teraz wydaje się, że granice państwa są tylko kreskami na mapie, kiedy rosyjskie wojska wkroczyły ze swoimi żołnierzami zająć kraj naszych wschodnich sąsiadów.
reklama

W budynku Fundacji na Rzecz Kultury Fizycznej i Sportu w Kolbuszowej aktualnie przebywa grupa uchodźców, która przyjechała z Ukrainy. Dla większości jest to tylko przystanek w drodze do zachodnich krajów Europy. Być może część z nich nie widzi możliwości powrotu do domu albo nie ma nikogo w Polsce czy w sąsiednich krajach, do kogo mogą się zwrócić o pomoc. Mniej boją się nowego życia, niż pozostania w Ukrainie. Zdecydowana większość uchodźców to kobiety i dzieci, mężczyźni zostali bronić swojego kraju.

Rozmawiam z panią Oleksandrą, która przyjechała ze Lwowa ze swoimi dwiema córkami i wnukiem. Czeka ich jeszcze daleka droga, bo muszą dostać się aż do Hiszpanii. 

Ile trwała wasza podróż i jak to się stało, że znaleźliście się właśnie w Kolbuszowej?  
- Do granicy w Korczowej dotarliśmy 2 marca po 28 godzinach jazdy autobusem. W autobusie było dużo więcej pasażerów niż miejsc. Samych dzieci było 25. To była ciężka droga. Była też bardzo duża kolejka do przejścia. Po przekroczeniu granicy dowieziono nas do punktu recepcyjnego. Chcieliśmy przenocować w hotelu, ale wszystkie miejsca były już zajęte. Nie wiedzieliśmy co zrobić. Była noc. Dziecko chciało spać. My byliśmy zmęczeni i nie wiedzieliśmy co dalej. 

Jedna z osób zaproponowała nam, żebyśmy pojechali z nią do Kolbuszowej. Mówiła, że możemy tutaj przenocować. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, dostaliśmy coś ciepłego do picia i przydzielili nam pokój. To dla nas było bardzo dużo. 

Polska była waszym celem? Czy to tylko przystanek? 
- Myśleliśmy, że zatrzymamy się w Polsce parę dni i pojedziemy do Hiszpanii, gdzie pracuje mój mąż. Mój wnuczek zasłabł w drodze i bardzo źle się czuł. W nocy poszliśmy do apteki po leki, ale to nic nie pomagało. Kiedy do rana mu nie przechodziło, pan Grzegorz Romaniuk, zawiózł nas do szpitala w Rzeszowie. Gdyby nie on, to nie wiem, co by to było. Pięć dni mój wnuk musiał zostać w szpitalu.  

Docelowo chcieliśmy dojechać do Hiszpanii, ale pobyt tutaj się wydłużył. Nie byliśmy przygotowani na to, że tak długo zostaniemy w Kolbuszowej. Nie mieliśmy aż tylu rzeczy ze sobą i dzięki dobrym ludziom dostaliśmy rzeczy dla małego. 

Trudno to sobie wyobrazić, że musimy zostawić dom i uciekać przed wojną. 
- Zgadza się. Staraliśmy się wziąć najpotrzebniejsze rzeczy.

Ale co można wziąć? Co można spakować do walizki, jak ucieka się przed wojną?
- Spakowaliśmy podstawowe rzeczy i przede wszystkim dokumenty. 

Skąd decyzja o wyjeździe?
- W dzień i w nocy włączały się syreny. Tak naprawdę to nawet nie mieliśmy gdzie się schować w naszym bloku. Mamy piwnice, ale ile osób się tam zmieści? Ile można tam zostać? Mamy małe dziecko w domu, musieliśmy je chronić, dlatego decyzja o wyjeździe wydawała nam się najlepsza. W Hiszpanii od lat pracuje mój mąż, dlatego to nasz cel podróży. 

U nas we Lwowie nie jest jeszcze tak strasznie, ale w Charkowie, Mariupolu i okolice Kijowa, tam jest naprawdę źle. 

Kiedy wrócicie do Ukrainę?
- Nie wiem. Córka musi wrócić do pracy, a co będzie dalej, tego nikt nie wie. Mam taką nadzieję, że już niedługo wrócimy do swojego kraju, że wrócimy do naszego domu. 

Jak wytłumaczyliście powód wyjazdu swojemu wnukowi, który ma 3,5 roku?
- On jest jeszcze mały, to żeby go nie stresować, mówiliśmy, że jedziemy na wycieczkę. Dzieci też to wszystko przeżywają. 

Dla dzieci, które są tutaj w Kolbuszowej, organizowane są zajęcia. Ostatnio pani nauczycielka rozdała im kartki i flamastry i powiedziała, żeby coś narysowały. Późnej miały pokazać swoje rysunki i powiedzieć co na nich jest. 

Jeden z młodszych chłopców namalował słońce, dom i swoją mamę. Starszy, może miał 10 lat, namalował naszych żołnierzy i rosyjskie czołgi i wyjaśnił, że "nasi żołnierze przejmują rosyjskie czołgi, żeby nie zabijali naszych dzieci i mam". 

Kolejny chłopiec pokazał, że namalował terytorium Ukrainy i Krym z naszą flagą. Napisał tam, że Krym jest Ukrainy. Wśród nich był też chłopiec z Białorusi i prawie całą kartkę wymalował na czarno i powiedział, że to wojna. 

Chłopiec, który przyjechał z dziadkami, narysował dom i mamę, tłumacząc, że chce do swojej mamy i do domu w Ukrainie. Starsze dzieci wszytko rozumieją, młodsze chcą wrócić do mamy, bo nie wszystkie mogły z nimi wyjechać. W Ukrainie dalej toczy się życie, ludzie muszą pracować. Rozłąka dla dzieci jaki i rodziców jest straszna, aż serce płacze. 

 W takiej sytuacji myślicie o czymś innym? Da się w ogóle czymś innym zająć głowę? 
- Chcielibyśmy, ale się nie da. Córka pracuje tutaj zdalnie, ale mówi, że nie daje rady się skupić, bo ciągle jest w głowie Ukraina i wojna.

Widzimy w telewizji te straszne sceny, gdzie rosyjskie czołgi wjeżdżają do ukraińskich miast, siejąc spustoszenie. 
- To jest straszne. Ginie tylu niewinnych ludzi. Ukraińcy tłumaczą Rosjanom, że oni nie chcą wojny. Mówią, żeby zawrócili, ale oni nie słuchają. Mają rozkaz i nie chcą słuchać naszych próśb. Nie wiem, co będzie dalej.

Szkoda jest naszych ludzi, bo to Rosjanie przyjechali do nas z wojną. My tego nie chcemy. Tam też są młodzi ludzi i nie wiedzą, na co się piszą.

Wasz prezydent stanął do walki z innymi żołnierzami.
- Tak, to nasz bohater. Wielu ludzi, którzy nie mają pojęcia o wojsku i o walce, wstawiło się jako chętni, mówią, że chcą walczyć za kraj. Chcą nas bronić. 

Wielu naszych rodaków pracuje w Polsce, kiedy dowiedzieli się o wojnie, wrócili na Ukrainę, żeby stanąć do walki. Tak młodzi jak i starsi, ale kto jak nie my obronimy naszą ojczyznę. 

Cały świat z przerażeniem patrzy na to, co się dzieje w Ukrainie.
- Czujemy wielką pomoc ze strony Europy. Wiemy, że wspierają nas, jak mogą. Jak nam pomogą i staną za nami, to damy radę. Mamy taką nadzieję. Polska była jedną z pierwszych, którzy wyciągnęli do nas pomocną dłoń. Gdyby nie wy, to nie wiem, co by się z nami stało.

Widzimy, że wiele osób, młodych mężczyzn, kobiet staje na polu walki, nie wiedząc, czy nie stracą życia, czy jeszcze zobaczą rodzinę.
- Dla rodziców jest to straszne, kiedy słyszą, że ich dziecko idzie na wojnę. Nie daj Boże, żeby kogoś to spotkało. Młodzi chcą bronić kraju dla rodziny, bliskich, dla swoich dzieci. Mojego męża bratanek rzucił pracę i pojechał na wojnę, a ma tylko 22 lat. Każdy bał się o niego, ale on mówi "a kto, jak nie ja". 

Codziennie chodzimy do kościoła w Kolbuszowej, gdzie jest adoracja. Idziemy się modlić za Ukrainę. Prosimy, aby Bóg miał w opiece naszych żołnierzy, ludzi, którzy tam zostali. Przez całe życie nie modliłam się tyle co teraz. 

Kiedyś można było słyszeć, że nasze narody się nie lubią.
- Ktoś tym chciał chyba podsycić konflikt. Wielu ludzi z Ukrainy pracuje w Polsce, mój mąż w Warszawie pracował przez 10 lat. Ja sama tutaj miałam zajęcie. Przecież jesteśmy w sąsiadami. Kobiety i mężczyźni mogą tutaj znaleźć pracę, która pozwoli im zarobić. Polska dała naszym ludziom wiele możliwości. Jak my możemy nie lubić polskich pracodawców? Tyle, ile mogłam zarobić w Polsce przez miesiąc, na Ukrainie musiałabym pracować cztery miesiące. Młodzi ludzie u was studiują. 

Pracowałam jako sprzątaczka i kiedy przychodziłam do pracy, byłam częstowana herbatą, kawą. Pracodawca zostawiał mi klucze do domu, miał do mnie zaufanie. 

Często Polacy przyjeżdżali do nas na Ukrainę na przykład na ślub swoich znajomych z pracy. Razem cieszyli się szczęściem młodych, razem się bawili. Nie ma powodów do tego, żebyś my się nie lubili. 

Spodziewaliście się takie obrotu sprawy? Mówiono wcześniej, że rosyjskie wojska mogą najechać Ukrainę? 
- Słyszeliśmy, że wojsko rosyjskie się zbiera, że szykują broń i czołgi. Mówiono o tym, że może dojść do wojny. Czuliśmy trwogę przed tym, co przyjdzie. Mieliśmy przykład z 2014 roku, kiedy zabrali nasz Krym. Wojna nie trwa rok, to już osiem lat. Nie chcieliśmy wierzyć w to, że może dojść do takich rzeczy, ale byliśmy na to przygotowani. Po Rosji można się wszystkiego spodziewać. We Lwowie wszystkie piwnice były sprzątane i przygotowywane do tego, żeby pomieścić ludzi. 

Nie wierzyliśmy w to, że będzie wojna, ale już się do tego przygotowywaliśmy. Przez te osiem lat zginęło 15 tys. naszych młodych ludzi. 

 Teraz jest bardzo ciężki czas dla was. Łzy pewnie sama cisną się do oczu?
- Bardzo dużo płaczę. Boje się o moją rodzinę i bliskich. Myślałam sobie, Boże, za co ci ludzie giną. Myślę dużo o tych, którzy chowają się w schronach czy piwnicach i nie mają znikąd pomocy, bo są otoczeni przez Rosjan. 

Codziennie płaczę. Myślę wtedy, że tylko pan Bóg może nam pomóc. U Rosjan jest dużo broni, ludzi do walki, modlę się, żeby nasz naród to wytrzymał. 

Czego się najbardziej boicie?
- Najgorsze jest to, co się teraz dzieje w Ukrainie. Boję się o moje dzieci. Boję się o mój kraj. Boję się o jutro... W kościele ksiądz mówił, żeby modlić się za swojego wroga. Może wtedy pan Bóg zmieni im rozum. 
W Ukrainie mieszka prawie 45 mln ludzi, a w Rosji ponad 144 mln ludzi. Ich przewaga jest bardzo duża. Mimo tego nasi ludzie bronią nas, jak mogą. Mamy swoje wojsko, mamy też obronę terytorialną. Cywile też się już zgrupowali. Oni nie śpią, czekają, kiedy wojska rosyjskie nadjadą. 
My nie chcemy nigdzie wyjeżdżać, chcemy mieszkać w swoim kraju. Będziemy go bronić. Niech nam pan Bóg w tym pomoże. 

Czujecie się tutaj bezpiecznie? 
- Tak, ale nie mogę spać spokojnie, myśląc, że moja rodzina i bliscy walczą. Myślę o tych, którzy zostali na Ukrainie. Oni też się boją o swoje życie.
Pomoc Polski jest ogromna, tyle darów, tyle dobrych słów, a przede wszystkim wsparcie, bardzo za to dziękujemy. 

W Dzień Kobiet był dla nas zorganizowany mały koncert, czuliśmy się jak w domu, było tak przyjaźnie. To ciepło od wszystkich, było tak jak w rodzinie. Zespół folklorystyczny występował w regionalnych strojach, które były bardzo podobne do naszych. Te wyszywane chusty przypomniały mi moją babcię, nasza kultura jest bardzo podobna. 

Grzegorz Romaniuk ma bardzo duże serce, tak jak on postępuje, to mało kto by się w ten sposób zachował. Wszyscy tutaj bardzo dziękujemy za okazaną pomoc i wsparcie. Nie mam słów do opisania, jak jesteśmy wdzięczni. Bardzo dziękujemy. Tutaj mamy schronienie i ciepły posiłek, w naszej sytuacji to wiele znaczy. Jedna z kobiet, które tutaj są, mówiła, że bardzo dobrze ją tutaj przyjęli, do Kolbuszowej jechała cztery doby, nic przez ten czas nie jadła. Może dla kogoś podanie ciepłego posiłku czy gorącej herbaty to nic wielkiego, ale dla nas to okazanie wielkiej dobroci i wsparcia. 

Również osoby, które pracują w fundacji są dla nas bardzo dobre. Podchodzą do nas z wielkim sercem. I to nie ja tylko tak mówię, wszyscy tutaj mieli takie samo zdanie. Bardzo im dziękujemy za tak ciepłe przyjęcie. Opuściliśmy naszą ojczyznę, nie ze swojej winy, a tutaj tak nas gorąco przyjęli, to ważne dla naszego narodu w tak ciężkich chwilach. Czujemy się tutaj bardzo dobrze.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Zarejestruj się w serwisie, aby korzystać z rozszerzonych możliwości portalu m.in. czytać ekskluzywne materiały PREMIUM dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników i prowadzić dyskusję na portalowym forum i aby Twoje komentarze były wyróżnione.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama