Jak sama mówi, anielice towarzyszą jej od dziecka. To z pewnością jej znak rozpoznawczy. Madame Górska niedługo rozwinie swoją działalność, gwarantuję, że w jej talencie zakocha się niejeden z was.
ZOBACZ TAKŻE: 8 sierpnia: Koncert Psalmów Dawidowych - Cmolas 2021
Nie jest pani rodowitą kolbuszowianką. Jak to się stało, że pani dom jest teraz w mieście nad Nilem?
- Pochodzę z Rzeszowa, ale czuje się już kolbuszowianką i do tamtego miasta nie chciałabym już wracać. Tutaj mam ciszę i spokój. W związku z tym co robię, potrzebuję dużo miejsca. Byłam we Francji przez dziesięć lat. Pracowałam w polskiej szkole. Prowadziłam zajęcia plastyczne dla dzieci, organizowałam różne kiermasze, było tego dużo. We Francji poznałam obecnego partnera. Tak się poskładało, że wróciłam z nim w jego rodzinne strony.
Ma pani wykształcenie plastyczne?
- Tak. Ukończyłam liceum sztuk plastycznych, później Uniwersytet Ludowy we Wzdowie. Jest to jedyna taka szkoła rękodzieła w Polsce. Następnie Uniwersytet Rzeszowski - wychowanie plastyczne.
Skąd taki talent? Da się tego nauczyć, czy trzeba mieć to we krwi?
- W mojej rodzinie od strony mamy jest wiele utalentowanych osób. Mój tata był konstruktorem-wynalazcą. Od zawsze coś rysowałam, sklejałam, wyrabiałam. Mój wujek, Andrzej Grabiwoda, znany kielecki architekt i artysta, mówił mojej mamie, żebym nie zatraciła zdolności, żebym szła w kierunku sztuki. Uważam, że zajęcie w szkole bardzo mi pomogły. Liceum plastyczne mnie ukierunkowało. Jestem rzeźbiarką, kształciłam się w kierunku metaloplastyki. Już w plastyku wiedziałam, że nie nadaję się do malarstwa, muszę tworzyć przestrzenne prace. Później był uniwersytet ludowy, fantastyczna szkoła. Robiłam tam gobeliny, hafciarstwo, koronczarstwo, makramy, wyplatanie koszy, snycerstwo. Oczywiście mnie najbardziej interesowała rzeźba, dyplom robiłam z ceramiki. Jednak od samego początku forma przestrzenna najbardziej mnie interesowała.
Jak wyglądało pierwsze dzieło? Pamięta pani, jak to się zaczęło?
- Kiedy byłam mała, w Rzeszowie nigdzie nie można było dostać modeliny. Pamiętam, że dostałam ją od kuzynek z Katowic. Zaczęłam od robienia wisiorków na szyję, robienia naczyń dla lalek. Moja mama prowadziła w mieście kwiaciarnię i sprzedawała wykonane przeze mnie naszyjniki. Byłam wtedy bardzo zadowolona, że komuś moje prace się podobały. Dla dzieciaka z podstawówki to był sukces.
Z czego pani tworzy? Jakie są ulubione materiały?
- Teraz jest moda na recykling, a ja można powiedzieć, że robiłam to od zawsze. Już taka jestem, że jak coś zobaczę, to wiem, że mi się to przyda. Mam już na to pomysł. Moi znajomi czy rodzina nic nie wyrzucali, bo wiedzieli, że Ewie się przyda. Dawałam przedmiotom drugie życie. Jeździłam na złomowiska w poszukiwaniu drutu czy siatki, bo było to potrzebne do wykonania moich prac.
Przyjeżdżała pani na złomowisko i mówiła pani, że chce sobie coś ciekawego wygrzebać. Jak pracownicy na to reagowali?
- Bez problemu, zawsze byli pomocni. Tłumaczyłam, co potrzebuje, na przykład siatkę miedzianą, mosiężną czy jakieś druty. Nie musieli dopytywać, po co mi to jest potrzebne, bo jestem gadułą i zaraz na wejściu zaczynałam swoją opowieść, co będę robiła i na co mi to potrzebne. Więc bez problemu z uśmiechem na twarzy mi pomagali, wyciągali różne rzeczy, mówili, a może to się jeszcze przyda albo to.
Czy dobrze rozumiem, że widzi pani jakiś przedmiot i w głowie jest już plan, co można z tego zrobić i do czego może posłużyć?
- Dokładnie. We Francji są tak zwane wystawki, czyli raz w tygodniu mieszkańcy wstawiają przed dom niepotrzebne im już rzeczy. Dla mnie to był po prostu raj! Gorzej z moim partnerem, bo dopytywał, na co ci to, już jest tyle rzeczy. Musiał się do tego przyzwyczaić (śmiech). Kiedy mieszkałam we Francji, lubiłam sprawdzać, kiedy w różnych miasteczkach odbywają się tak zwane pchle targi. Tam za grosze można było znaleźć prawdziwe perełki i cudeńka. Na przykład, jak widziałam stare drzwi, to już wiedziałam, że zrobię z nich wieszak do przedpokoju. Staram się też robić rzeczy, które są użyteczne i funkcjonalne.
Ma pani swoją pracownię w domu? Oddzielne pomieszczenie, gdzie można wejść tylko za pozwoleniem?
- W tym momencie nie. Trwają prace nad przystosowaniem garażu pod pracownię. To było takie moje letnie miejsce, gdzie robiłam donice, anioły. Pracowałam z cementem, więc musiałam z tym wyjść poza dom. Tak się teraz składa, że pracownię mam wszędzie i z niczym się nie mieszczę. Ostatnio mój partner powiedział, że gdybym miałabym do dyspozycji pełnowymiarowe boisko, to i tak bym je zagraciła.
Czy pani prace są w jakiś sposób mierzalne czasowo? Wie pani, ile zejdzie ze stworzeniem nowej anielicy?
- U mnie nie jest tak, że muszę usiąść i zrobić coś szybko. Prace mają być dokończone i dopracowane. Jeśli nie jestem z nich zadowolona, to będę siedziała tyle, żeby otrzymać mój zamierzony efekt. Wymyśliłam ostatnio, że chce robić płaskorzeźby, anioły na deskach. Mój partner przywiózł jakiś czas temu deski po budowie. Jak zobaczyłam te piękne deski z odpadów, myślę - anioły! Powiem szczerze, że nie zdawałam sobie sprawy, że tak długo mi z tym zejdzie. Siedzę już przy moich deskowych aniołach ponad trzy tygodnie.
Co pani to daje? Tworzenie napędza do dalszego działania, uspokaja, relaksuje?
- To jest mój drugi świat. Kiedy jestem zmęczona ludźmi, to ja się przez moją pracę wyciszam, jestem w swoim fantastycznym świecie i mi to daje energię do dalszego funkcjonowania. Jeśli ja nie będę tworzyć, to będzie tu istny sajgon. Jak nie tworzę, to jestem po prostu nieznośna. To ujście moich emocji. Miałam różne okresy w swoim życiu i widać to było po moich pracach, że jest ciemny okres, jaśniejszy, kolorowy. Wszystko to jest odwzorowaniem moich emocji.
Pani prace można kupić? Zobaczyć, co pani tworzy?
- Odkąd zaczęłam to robić, to część z nich się sprzedało, więcej się rozdało. Niektóre z moich dzieł zostały sprzedane do różnych galerii w Rzeszowie. Dwa lata temu miałam wystawę prac w Żołyni. Tworzyłam też kompozycję kwiatowe, pracowałam jako konserwator zabytków, tworzyłam rzeźby do restauracji, przedszkoli. Było to lata temu w Rzeszowie. Wtedy jeszcze mało kto miał komórkę, wszystko roznosiło się drogą pantoflową. Znajomi do mnie przychodzili i mówili, że coś gdzieś jest do zrobienia.Przyznam, że jestem bardziej skryta, robię to głównie dla siebie. Moje prace są w każdym miejscu naszego domu. Rodzina partnera zaczęła mnie dopingować, że tak nie może być, że coś robię, a później to stoi w kącie i nikt tego nie widzi. Koleżanki mi również pomagają, wrzucają moje prace na Facebooka. Muszę się tego nauczyć, żeby dzielić się swoją pracą i już robiłam postępy, ponieważ starałam się o dotację z Nilu na założenie swojej działalności. Chce mieć swój sklep internetowy. Mam swoją stronę na Fb Madame Górska Atelier, niedługo będę mieć profesjonalną stronę w sieci.
To już jeden z punktów planu na przyszłość mamy. Co dalej?
- Myślę, że uda mi się może jeszcze przed świętami albo na wiosnę ruszyć z warsztatami dla młodzieży, dzieci i dorosłych. Chce również prowadzić zajęcia w przedszkolach. Jedno w Kolbuszowej jest już zainteresowane taką współpracą i cztery w Rzeszowie. Mam dużo pomysłów. Chciałabym też pokazać moje prace osobom, które odwiedzają nasz skansen. Kiedyś prowadziłam warsztaty plastyczne przy kościele w Nicei. Razem z dziećmi przychodziły mamy, mówiłam wtedy, żeby przespacerowały się po plaży, a dzieci zostają ze mną. Ważne, żeby dziecko samo pracowało. Żeby pokazało swoje emocje i swój sposób widzenia. Chce zarażać swoją pasją ludzi w każdym wieku. Pokazać, że potrafią zrobić coś sami. I jak by to nie wyglądało, to jest ich.
Co z komentarzami osób, które przyglądają się pani pracom?
- Bardzo słucham, co ktoś mówi. Kiedy tworzę coś nowego, to sugestie widza, jak i moich bliskich, są dla mnie bardzo ważne.
Poza sztuką ma pani inne pasje?
- Akwarystyka. Uwielbiam ryby, są one ze mną od dziecka. Kocham zwierzęta, gdybym mogła, to bym wszystkie przygarnęła.
A co z marzeniami? Są jeszcze jakieś?
- Tak, właśnie ostatnio sobie myślałam, żeby otworzyć sklep internetowy i mieć pracownię z prawdziwego zdarzenia. Brakuje mi takiego miejsca. Kiedy mieszkałam w Rzeszowie, miałam swoją pracownię, później wyjechałam do Francji i już niestety nie było na to miejsca. Chciałabym, żeby mi się z tymi moimi planami udało. Marzę też o tym, aby przekazywać swoją wiedzę nie tylko dzieciom, ale i dorosłym. Chciałabym zarażać swoją pasją. Moim marzeniem było też wykonywanie prac ze szkła. Ze względu na to, że udało mi się pozyskać dotację - kupuje piec do fusingu, czyli przetapiania szkła. To kolejny etap w mojej twórczości. Z niecierpliwością czekam na moment odpalenia pieca. Mam już w głowie tyle pomysłów. Oczywiście będą anielice, bo od zawsze ze mną są. Już sobie wyobrażam suknie ze szkła. Nie zabraknie też połączeń z metalem.
Skąd wziął się pomysł na taki piec?
- Byłam przez chwilę na warsztatach we Wzdowie. Pisałam swoją pracę magisterską na temat huty szkła artystycznego Sabina w Iwoniczu-Zdroju. Spędziłam tam miesiąc na rozmowach z hutnikami. Było to 18 lat temu, ale nie zapomniałam o tym. Cały czas miałam to w głowie.
Jest okres, czas, kiedy nie zrobiła pani żadnej pracy? Wyobraża sobie pani życie bez swojej twórczości?
- Nie wyobrażam sobie. To jest mój sens życia. Ja tego nie tworzę dla ludzi, robię to dla siebie. Nie kopiuje czyichś prac. Coś chodzi mi po głowie i muszę to z siebie wyrzucić. W ubiegłym roku przez miesiąc nic nie robiłam, ale byłam wtedy nie do wytrzymania.
Tym, którzy panią znają, kojarzy się pani z anielicami. Dlaczego właśnie je tak sobie pani upodobała?
- Odkąd pamiętam, anioły robiłam ze wszystkiego, z czego się tylko dało. Zrobiłam ich setki jak nie tysiące. Ludzie lubią anioły. Anielica to kobieta, a kobietę w sztuce zawsze można pięknie przedstawić. To magiczna postać, tajemnicza.
Skąd czerpie pani inspiracje?
- Z głowy. Samo to przychodzi. Im więcej tworzę, tym mam więcej pomysłów. Coś zaczynam, nie skończę, bo biorę się za coś drugiego, za chwilę mam kolejną myśl i tworzę coś nowego. Sama za sobą nie nadążam. Jeśli siedzę nad czymś bardzo długo, nabieram do tego dużego sentymentu. Mam wśród swoich prac takie, których nigdy nie oddam ani nie sprzedam.
Kiedy patrzy pani na swoją skończoną pracę, jest satysfakcja?
- Jest. Zdarza się też tak, że jak patrzę na niektóre dzieła, które wykonałam kilka lat temu, to coś bym w nich zmieniła, dopracowała.
Ma pani spośród swoich prac ulubione dzieło?
- Tak. Moją Anielicę Glamour, od początku do końca wyszła mi taka, jak sobie wyobraziłam. Często jest tak, że projekt od finałowego produktu będzie różnił się diametralnie. A ona wyszła mi idealnie, jak sobie zaplanowałam. Taka moja.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.