Na pytanie: Jak to się stało, że trafi łaś do Ekwadoru i spędziłaś tam dziewięć miesięcy swojego życia, pracując jako wolontariusz na misji Klaudia odpowiada krótko: - Wszystko przez Kingę i Michała. Jak przyznaje, to właśnie dzięki siostrze i przyjacielowi zdecydowała, że wyruszy w podróż życia na południowoamerykański ląd. – Pamiętam, że bardzo chciałam jechać, jak moja siostra z Michałem wyruszali do Ekwadoru dwa lata temu. Marzenie, żeby kiedyś się tam znaleźć, jednak nie umarło – mówi dziewczyna. - Ja do Ekwadoru trafi łem właściwie przypadkiem – wspomina zaś swoją przygodę misyjną Michał. - Chciałem kiedyś zaadoptować dziecko na odległość, czyli wspierać finansowo jego życie i naukę. Na pielgrzymce do Częstochowy poznałem księdza Wiesława Podgórskiego, który opowiadał o misjach. Pomyślałem, że podejdę i zapytam go, na jakich to jest warunkach i jak taka adopcja wygląda w praktyce. Usłyszałem: - „Dobra, dobra”. Wziął mój numer telefonu i powiedział, że odezwie się do mnie po pielgrzymce. Później zadzwonił, zaproponował dziecko do adopcji, dał mi wszystkie „papiery”. Jak z nim rozmawiałem, to rzuciłem mimochodem, że jakbym kiedyś w życiu miał taką okazję, to chciałbym pojechać na misje. Minął rok. Mój telefon zadzwonił o szóstej rano. Byłem trochę zaspany, ale kiedy ksiądz zaproponował mi, żebym pojechał z nim do Ekwadoru, bez zastanowienia się zgodziłem – opowiada 25-latek.
Więcej w 42 numerze Tygodnika Korso Kolbuszowskie