Na wniosek radnego odpowiedział wójt gminy. Jak zapewnił Władysław Grądziel, jego pracownicy zabezpieczyli mostek w taki sposób, żeby przejście przez niego nie było możliwe. Mateusz Niemczyk upierał się jednak, że żadne zabezpieczenie kładki do tej pory się tam nie pojawiło.
Jak stwierdził Władysław Grądziel, wójt gminy Raniżów, najwyraźniej ktoś z mieszkańców musiał to zabezpieczenie ściągnąć.
- Sam pan wie, jak wygląda zabezpieczanie, jak pójdzie jakiś i ściągnie, bo to jest na odludziu. Na pewno pracownicy byli wysyłani i zabezpieczali to w taki sposób, że nie jest to bezpieczne przejście, w sensie "Uwaga niebezpiecznie, przejścia nie ma". Podejrzewam, że po prostu ktoś to ściągnął i musiał przejść - wyjaśnił włodarz Grądziel.
Wójt dodał, że inwestowanie gminnych pieniędzy w naprawę tej kładki jest w tej chwili niemożliwe. Dlaczego?
- Jeżeli mówimy o rozwiązaniu docelowym, to jest to trudniejsze, bo nie ma dokumentów, które dałyby rację bytu temu, żeby (tę kładkę - przyp. red.) ulokować zgodnie z przepisami. Musimy więc zacząć od nowa i nie możemy zgłaszać na siebie jako na gminę, że to jest jakaś budowa, na którą nie ma dokumentów - stwierdził.
W sprawie kładki skontaktowaliśmy się z Edwardem Warzochą, sołtysem Raniżowa. Jak powiedział nam gospodarz sołectwa, kładka na rzece Zyzoga, w sprawie której interweniował Mateusz Niemczyk, znajduje się na dróżce za plebanią w Raniżowie. Dodał, że kwestia naprawy mostku wcale nie jest taka prosta.
- Na razie wszystko wisi w powietrzu, bo to jest zrobione nielegalnie i na to pieniędzy z urzędu gminy na razie nie dostaniemy. Ale faktycznie trzeba to jakoś zabezpieczyć - stwierdził sołtys Warzocha. Dodał, że kładka powstała w latach 90. ubiegłego wieku i w większości służyła mieszkańcom osiedla Wilki, którzy skracali sobie tędy drogę.