reklama
reklama

Janusz Babula o służbie na stanowisku kierowania w PSP Kolbuszowa: - Ta praca daje mi ogromną satysfakcję - [ROZMOWA]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: K. Ząbczyk

Janusz Babula o służbie na stanowisku kierowania w PSP Kolbuszowa: - Ta praca daje mi ogromną satysfakcję - [ROZMOWA] - Zdjęcie główne

- Najbardziej zapamiętałem sytuację, kiedy małe dziecko wpadło do sadzawki i zachłysnęło się wodą. Było nieprzytomne, musiałem poprowadzić przez telefon resuscytację. Dziecko na szczęście udało się uratować - wspominał Janusz Babula, dyżurny kolbuszowskiego stanowiska kierowania. | foto K. Ząbczyk

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WIADOMOŚCINie od dziś wiadomo, że praca strażaków nie jest łatwa. Na co dzień wyjeżdżają m.in. do pożarów, wypadków samochodowych czy pomagają ludziom podczas powodzi i nawałnic. Jak jednak wygląda praca dyżurnego stanowiska kierowania, który koordynuje tymi wszystkimi działaniami? O tym opowiedział nam Janusz Babula, który dyżurnym w kolbuszowskiej komendzie jest ponad 15 lat.
reklama

Aspirant sztabowy Janusz Babula w straży pożarnej pracuje od lipca 1999 roku. Do 2007 roku wyjeżdżał do akcji ratowniczo-gaśniczych. Natomiast od 2007 roku pracuje na stanowisku kierowania komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej w Kolbuszowej

Jak sam mówi, będąc jeszcze w szkole średniej, myślał o tym, aby w przyszłości pracować w służbach mundurowych. Po wstąpieniu do wojska trafił do straży pożarnej i ukończył wojskowe szkolenie pożarnicze. - Po zakończeniu służby wojskowej postanowiłem spróbować swoich sił właśnie w Państwowej Straży Pożarnej, szkolić się dalej w tym kierunku - mówił. Niedługo później ukończył kurs podoficerski w Centralnej Szkole Państwowej Straży Pożarnej w Częstochowie oraz Szkole Aspirantów w Krakowie.

reklama

Obecnie każdy dyżurny stanowiska kierowania w Komendzie Powiatowej PSP w Kolbuszowej pełni służbę w systemie 24/48, czyli 24 godziny służby i 48 godzin wolnego. Dawniej dyżurni kolbuszowskiej straży pożarnej pracowali w nieco innym systemie, bo 12/24.

Od niemal 15 lat pracuje pan na stanowisku kierowania w KP PSP w Kolbuszowej. Pamięta pan pierwsze odebrane zgłoszenie jako dyspozytor? 

- Przez powiat kolbuszowski przechodziły wtedy nawałnice. Mieliśmy bardzo dużo zgłoszeń. Było dosyć gorąco. Telefony były mocno rozgrzane. Tak naprawdę było to takie mocne zderzenie z rzeczywistością na "dzień dobry". Koledzy żartowali, że kiedy jestem na zmianie, to na pewno będzie burza z piorunami (śmiech).

Jak pan sobie wyobrażał pracę na stanowisku kierowania, a jak było w rzeczywistości?

reklama

- Mniej więcej tę pracę znałem. Czasami pomagałem kolegom przy większych akcjach, także tę pracę cały czas obserwowałem. Wiedziałem, z czym się ona wiąże. Przechodząc na stanowisko kierowania, było to trochę zderzenie z czymś innym niż do tej pory. Wcześniej wyjeżdżałem do pożarów, miejscowych zagrożeń, a tutaj praca jest nieco inna. Wymaga od nas czegoś innego. Uczestniczymy w akcji, ale bardziej wirtualnie. Ileś tam lat jeżdżąc do akcji, wiem po otrzymaniu zgłoszenia, czego mniej więcej można się spodziewać na miejscu. Staram się tę wiedzę wykorzystywać w swojej pracy.

Powodzie, nawałnice, wiatrołomy - to zdarzenia gdzie napływa w jednym czasie dużo zgłoszeń. Jedna osoba jest w stanie nad wszystkim zapanować?

- Wtedy jest ściągany z dyżuru domowego drugi dyspozytor, który zajmuje stanowisko obok i pomaga. Jak wiadomo, trzeba każde zgłoszenie zarejestrować. Tutaj wszystko musi się zgadzać. Prowadzimy ewidencję każdego zdarzenia. Trzeba również rozmawiać przez telefony i radia, przyjmować zgłoszenia, które ciągle napływają oraz dysponować jednostki do zdarzeń. W takich przypadkach pracujemy we dwóch. Zawsze jeden ze strażaków ma dyżur domowy i jest gotowy wesprzeć nas podczas takich działań.

reklama

Rozmowa np. z człowiekiem, któremu płonie dobytek życia, nie jest łatwa. Jakie cechy powinien posiadać dyspozytor?

- Przede wszystkim duża cierpliwość, empatia do drugiego człowieka i zrozumienie. Musimy "wyłowić" pewne szczegóły, starać się uspokoić zgłaszającego, jeśli jest zdenerwowany, żeby uzyskać jak najwięcej informacji o danym zagrożeniu.

Jakie emocje towarzyszą dzwoniącym? Ciężko jest ich niekiedy uspokoić?

- Staramy się zawsze do nich mówić spokojnie i powtarzać, żeby skupili się na podawaniu informacji i słuchali oraz odpowiadali na nasze pytania. Wtedy najszybciej takie zgłoszenie zostaje przyjęte, a czas gra ogromną rolę. Zdarza się, że ludzie mówią bardzo chaotycznie i trudno uzyskać pewne informacje. Zależy nam, aby uzyskać jak najwięcej szczegółów w jak najkrótszym czasie, żeby podjąć odpowiednie kroki. Na pewno nie bagatelizujemy żadnego zgłoszenia. Sam nabrałem już pokory do tej pracy. Czasami treść zgłoszenia, która wydaje się z pozoru błaha lub żartobliwa, okazuje się faktycznym zagrożeniem.

 
Alarmy fałszywe zdarzają się często? Ludzie są zbyt przeczuleni, a może robią to, by zrobić na złość, chociażby sąsiadowi?

- Złośliwe alarmy się zdarzały. Jednak nie ma ich dużo. Raczej są to alarmy fałszywe w dobrej wierze. Ostatnio był przypadek, że pewna osoba zauważyła duży dym z komina u sąsiada, a mając w pamięci, że doszło tam niegdyś do pożaru, wezwała służby. Alarmy fałszywe pojawiają się również z monitoringu przeciwpożarowego. Ale to już jest system.

Ludzie dzwonią w przeróżnych sytuacjach. Czy było takie zgłoszenie, które pan odebrał, a które bardzo pana rozbawiło? 

- W tej chwili nie przypominam sobie takich sytuacji. Staram się nie przechowywać w pamięci szczegółów zgłoszeń. Jest to mój sposób na radzenie sobie ze stresem, który wiąże się z tą pracą.

Z jakimi problemami dzwonili ludzie 15 lat temu, kiedy zaczynał pan służbę na dyżurce, a z jakimi teraz? Czy widać różnicę z perspektywy czasu?

- Myślę, że zgłoszenia są podobne. Te zagrożenia, które były dawniej, są nadal. Czasami ich nawet przybywa. 

Telefony są przeróżne. Dość często pojawiają się zgłoszenia dotyczące dzikich zwierząt, które podeszły pod dom. Na przykład, gdy koło budynku pojawi się wąż, ludzie dzwonią w obawie przed tym, że ukąsi małe dziecko. 

Na pewno dawniej było więcej pożarów stodół. Ludzie magazynowali siano i słomę, było tego więcej niż dzisiaj. Z pewnością było dużo więcej drastycznych wypadków. Myślę, że teraz ta śmiertelność spadła, a bezpieczeństwo w ruchu się poprawiło.

Jak powinien zachować się dzwoniący, zgłaszając np. pożar mieszkania. Jakie informacje powinien podać w pierwszej kolejności?

- Najważniejsze informacje to przede wszystkim; w jakiej miejscowości jest pożar, podać dokładny adres, co się pali - jaki budynek, ile ma kondygnacji, w jakim pomieszczeniu ma miejsce pożar, np. na parterze, w kuchni, kotłowni, na poddaszu czy wewnątrz budynku znajdują się jakieś osoby oraz czy są ranni. Należy również podać kontakt telefoniczny do zgłaszającego. To są bardzo istotne informacje. Ważne też, aby podać sposób dojazdu, oprócz adresu. Warto podać punkty charakterystyczne np. kościół, kapliczka, skrzyżowanie drogi - to ułatwi nam dojazd na miejsce. Korzystamy dzisiaj z map, ale zawsze staramy się o to, aby zgłaszający dobrze wytłumaczył i sprecyzował, jak dojechać.

W kwietniu zeszłego roku nastąpiło przełączenie numeru alarmowego 998 do 112. Jak po niemal roku ocenia pan tę zmianę? To był dobry krok?

- Myślę, że jest to dobra zmiana. Teraz dostajemy już gotowe zgłoszenia i nie zajmujemy się ich filtrowaniem. Obsługując dawniej numer 998, często zdarzały się zgłoszenia żartobliwe albo wręcz złośliwe. Obecnie, jeśli jest taka potrzeba, to operator 112 przełącza do nas rozmowę, wtedy możemy o coś dopytać zgłaszającego.

Czy ludzie często dzwonią bezpośrednio do kolbuszowskiego stanowiska kierowania, zamiast na 112? Czego dotyczą te zgłoszenia?

- Tak, zdarzają się czasami. Najczęstsze to zgłoszenia związane z owadami błonkoskrzydłymi np. szerszeniami. Mieszkańcy powiatu często znają nasze numery. Czasami zdarzały się pożary sadzy w kominie zgłaszane na bezpośredni numer do kolbuszowskiego stanowiska kierowania.

Kolbuszowscy strażacy w zeszłym roku częściej wyjeżdżali do usuwania owadów niż pożarów. Czy każde zgłoszenie jest zasadne? Kiedy powinniśmy wezwać strażaków do gniazda szerszeni?

- Nie każde zgłoszenie jest zasadne. Głównie powinniśmy interweniować w budynkach użyteczności publicznej (np. szkoły, przedszkola, urzędy, szpitale). Jeżeli jednak występuje realne zagrożenie, w szczególności dla osób starszych, dzieci, niepełnosprawnych czy uczulonych - wtedy jak najbardziej takie zgłoszenia są zasadne i interweniujemy. Zadzwonić na straż powinniśmy w momencie, kiedy czujemy się zagrożeni.

Obsługa jakich zdarzeń jest dla pana najtrudniejsza? A może wszystkie traktuje pan na równi?

- Staram się traktować wszystkie zdarzenia na równi, zgodnie ze swoim doświadczeniem. Myślę, że nie ma tutaj dużo czasu na zastanawianie się. Dostajemy zgłoszenie, szybka analiza co jest potrzebne na miejscu. Kilka sekund decyzji i trzeba po prostu działać.

Jakie zgłoszenie, jako dyspozytora, zapadło panu najbardziej w pamięci?

- Bywały różne zgłoszenia. Na przykład raz zadzwonił mąż i powiedział, że jego żona  straciła przytomność i doszło do zatrzymania krążenia. Trzeba było poprowadzić resuscytację krążeniowo-oddechową do czasu przyjazdu karetki. Najbardziej zapamiętałem sytuację, kiedy małe dziecko wpadło do sadzawki i zachłysnęło się wodą. Było nieprzytomne, musiałem poprowadzić przez telefon resuscytację. Dziecko na szczęście udało się uratować.

Jak ocenia pan współpracę z jednostkami OSP z powiatu kolbuszowskiego. Czy w dzisiejszych czasach PSP dałaby sobie radę sama bez ochotników?

- Myślę, że jest to bardzo duże wsparcie. Nas dużo nie ma. Według procedury, jeśli wyślę dwa samochody od nas, powiedzmy do Wilczej Woli, nie mam tutaj ratowników i muszę wtedy polegać na ratownikach z Ochotniczych Straży Pożarnych. To jest ogromne wsparcie całego systemu i nas przede wszystkim.

Są opinie wśród niektórych ludzi, że OSP czasami bardziej przeszkadza, niż pomaga podczas akcji. Jak się pan do tego odnosi?

- Nie, ja się z tym nie zgadzam. Teraz druhowie OSP są szkoleni przez nas i robią naprawdę bardzo dobrą robotę.

Pandemia mocno wywróciła do góry nogami funkcjonowanie PSP? W końcu strażacy często zastępowali karetki pogotowia. Był to ciężki dla was okres?

- Na pewno pracy było więcej. Wspomagaliśmy system państwowego ratownictwa. Był czas, kiedy karetki były bardzo mało dostępne, więc dyspozytor medyczny prosił nas o pomoc. Te interwencje dotyczyły głównie nagłego zatrzymania krążenia, nieprzytomnych osób oraz urazów zagrażających życiu.

Jak pan uważa, czy sprzęt i wyposażenie, jakim dysponuje JRG Kolbuszowa, jest wystarczające? Czegoś wam brakuje? W odniesieniu do zdarzeń, jakie występują na terenie powiatu.

- Myślę, że sprzęt, w porównaniu do czasów, w których zaczynałem służbę, jest bardzo dobry. Tak samo druhowie z OSP wyposażeni są w coraz lepszy sprzęt. Widzimy praktycznie wszędzie nowe samochody bojowe. Myślę, że są to duże siły, jeśli chodzi o zdolności do likwidowania zagrożeń w powiecie kolbuszowskim.

Za co najbardziej lubi pan swoją pracę?

- Zawsze chciałem pomagać ludziom, dążyłem do tego i myślę, że spełniam się w tej roli.

Gdyby miał pan jeszcze raz stanąć przed wyborem – czy zostać na podziale bojowym, czy zostać dyżurnym, jaka byłaby pana decyzja?

- Ta praca daje mi ogromną satysfakcję. Nie żałuję podjętej decyzji. Wciąż staję przed nowymi wyzwaniami, z którymi radzę sobie przy wsparciu moich kolegów strażaków.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Zarejestruj się w serwisie, aby korzystać z rozszerzonych możliwości portalu m.in. czytać ekskluzywne materiały PREMIUM dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników i prowadzić dyskusję na portalowym forum i aby Twoje komentarze były wyróżnione.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama