Zwłaszcza, gdy nieznane jest zimne, rzadko słychać tam polski język, a na miejscu na pomoc czekają maluchy, których życie nie rozpieszczało. Nie ma jednak takiej przeszkody, której nie dałoby się przeskoczyć. Barbara zabrała więc w drogę różaniec – jedyny amulet, którego potrzebuje i wyruszyła w świat.
Zwykła dziewczyna
W Polsce zostawiła ciepły dom. Pracę i bliskich. Zanim zdecydowała się wziąć udział w długoterminowej misji zajmowała się tym, co każdy robi na co dzień. – Pracowałam w Przedszkolu Publicznym w Rzeszowie. Byłam tam nauczycielem – powiedziała nam tuż przed wyjazdem. – Poza tym śpiewałam w zespole, chodziłam na język angielski, wędrowałam po górach, spotykałam się ze znajomymi – wymieniała. Jak podkreśliła, myśl o wyjeździe na misje nie dawała jej spokoju. Nasza bohaterka już wcześniej zakosztowała wolontariatu. – Trzy lata temu wraz z 7-osobową grupą pracowałam w ramach wolontariatu w Jerozolimie. Przez około trzy tygodnie pracowałam w domu dziecka w Betlejem, który prowadzony jest przez polskie zakonnice ze zgromadzenia Sióstr Elżbietanek. Pomagałyśmy siostrom przygotowywać budynek i zaplecze na przyjazd dzieci po wakacjach oraz opiekowałyśmy się nimi – wspomniała. W Betlejem, w ramach wolontariatu, robiła to, czym w Polsce na co dzień zajmuje się zarobkowo. – Organizowałam dzieciom zajęcia sportowe, taneczne, plastyczne, itp. – dodała.
Więcej w 36 numerze Tygodnika Korso Kolbuszowskie