Przypomnijmy, że działaczom Stowarzyszenia Historycznego "Perkun" z Trześni oraz Relic Hunter z Przemyśla udało się odnaleźć (16 listopada) w Niwiskach głowicę i inne części tajnej broni hitlerowców. Na tym nie koniec odkryć.
Nowe odkrycie
Powstałe w ubiegłym roku Stowarzyszenie Historyczne "Perkun" w Trześni gromadzi pamiątki i wspomnienia z przeszłości gminy. - Dzięki współpracy z mieszkańcami Niwisk udało się odnaleźć i zidentyfikować elementy poszycia Liberatora, którym należy się miejsce w naszym regionalnym muzeum - podkreśla Krzysztof Surowiec.
Powiat kolbuszowski z lat II wojny światowej znany jest nie tylko z walk obronnych w 1939 roku czy późniejszych działań partyzanckich, ale również z zaciętych walk prowadzonych w 1944 roku w okolicach Kolbuszowej, Mielca, Sokołowa. - W okolicach Kolbuszowej, począwszy od lata 1944 roku, toczyły się ciężkie walki Armii Czerwonej z wojskami niemieckimi między innymi z grupą wojsk pancernych Północna Ukraina - przypomina Krzysztof Surowiec, prezes "Perkun".
Twardy opór Niemców sprawił, że Rosjanie wprowadzili do walki nie tylko wojska lądowe, ale również i lotnicze. Armia Czerwona posiadała dwa dobrze rozbudowane i zorganizowane, wyposażone w pasy do lądowania, zbudowane ze stalowych blach, lotniska polowe w Domatkowie i Niwiskach.
- Duże i ważne było zwłaszcza lotnisko w Niwiskach, położone na rozległych polach pomiędzy Niwiskami a Przyłękiem. Zimą z 1944/1945 roku stacjonowała tam 307 Dywizja Lotnictwa Szturmowego Armii Czerwonej mająca na wyposażeniu słynne "szturmowiki", czyli Ił-2 M 3 - nadmienia Surowiec.
Nasz rozmówca dodaje, że na terenie Podkarpacia od początku 1944 roku oprócz Rosjan z Niemcami walczyło również lotnictwo alianckie. Atakowało ono z powietrza także niemieckie obiekty przemysłowe na terenie Małopolski i Śląska.
Amerykańska wyprawa
26 grudnia 1944 roku 333 ciężkie amerykańskie bombowce dalekiego zasięgu typu Luberator B-24 i "latające fortece" B-17 z 15 Armii Powietrznej USA dokonały w ramach tzw. "wojny o benzynę" nalotu na rafinerie w Dworach koło Oświęcimia i w Będzinie. Pomimo silnej osłony myśliwców typu Mustang i Lighting wyprawa amerykańska poniosła spore straty sięgające w pierwszym nalocie 18 maszyn, wszystkie ciężko uszkodzone lub zestrzelone. Kilka uszkodzonych samolotów spadło w okolicach Mielca, a jeden wylądował w Niwiskach. Sprawcami strat Amerykanów były doskonałe niemieckie działa przeciwlotnicze kalibru 88 mm.
Jednym z ciężko uszkodzonych podczas tego ataku samolotów był Liberator B-24 o numerze bocznym 4251143, oznaczenie literowe na kadłubie MKA A oraz litera T na stateczniku pionowym. Samolot pochodził z 745 Dywizjonu Bombowego i pilotowany był przez porucznika Edwarda Lisa-Juniora z 15 Armii Lotniczej USA.
Lądowanie w Niwiskach
Liberator porucznika Lisa początkowo skierował się w kierunku Rzeszowa, a następnie 26 grudnia 1944 roku obrał kurs na Niwiska. Gdzie z pewnymi kłopotami ze strony Rosjan, którzy nie chcieli się zgodzić na lądowanie, wylądował z silnym przechyłem na prawą stronę, uszkadzając podwozie i poszycie z prawej burty.
Samolot Liberator B-24 to czterosilnikowy bombowo-patrolowy samolot bojowy dalekiego zasięgu z załogą liczącą 7-11 ludzi i rozpiętością skrzydeł 33,5 m. - Nic zatem dziwnego, że pojawienie się takiego kolosa na polowym lotnisku wzbudziło wielkie zainteresowanie mieszkańców Niwisk - wyjaśnia Krzysztof Surowiec. Mieszkańcy szybko zaprzyjaźnili się z amerykańskimi lotnikami, których Rosjanie zakwaterowali nieopodal dworu Hupki, do tego stopnia, że niektórzy przekazali im listy do swoich bliskich w USA.
Pomimo niechęci ze strony Rosjan Amerykanom udało się naprawić uszkodzoną maszynę i po blisko miesięcznym pobycie w Niwiskach cała załoga w liczbie 11 osób (dwóch oficerów i dziewięciu podoficerów) wróciła do swojej bazy we Włoszech.
- Do dziś można jeszcze w Niwiskach spotkać ślady tamtego niecodziennego wydarzenia w postaci elementów poszycia kadłuba amerykańskiego samolotu, jakie znajdują się w rękach mieszkańców i traktowane są jako cenna pamiątka po tamtych wojennych czasach - puentuje Krzysztof Surowiec, prezes stowarzyszenia Perkun z Trześni.
W rękach odkrywców
Jak fragment samolotu trafił końcem 2019 roku do pasjonatów historii? Okazało się, że jest on w posiadaniu jednego z mieszkańców Niwisk. Ten z kolei miał go od swojego teścia.
- Okazało się, że jego nieżyjący już teść bardzo dawno temu przyniósł to z niwiskiego lotniska. Jako uszkodzony element poszycia miało zostać wymontowane właśnie z tego samolotu i wyrzucone. Poszycie służyło w gospodarstwie, ale ostatnio nie było już potrzebne i trafiło pod płotek - wyjaśnia Władysław Wiśniewski, członek stowarzyszenia historycznego "Perkun".
- Pan gospodarz nie miał nic przeciwko temu, aby to sprzedać i tak trafiło w moje ręce. Kilka dni zajęło mi wyczyszczenie oraz konserwacja tego zaniedbanego poszycia. Teraz wygląda efektownie. Trzymając to poszycie, naprawdę człowieka "przechodzą ciarki". Jest to kawał ciekawej historii - dodaje Wiśniewski.