W zeszłym tygodniu zgłosił się do nas mężczyzna pochodzący z powiatu kolbuszowskiego, którego żona, najprawdopodobniej w pracy zaraziła się koronawirusem. Jak mówił, najpierw w stanie krytycznym trafiła ona na izbę przyjęć do Kolbuszowej. Następnie dostała skierowanie do Mielca. Słaniającą się na nogach 48-latkę mąż musiał przetransportować do Kolbuszowej, a później kilkadziesiąt kilometrów dalej, do mieleckiego szpitala.
Z Kolbuszowej do Mielca
Mężczyzna postanowił podzielić się swoją historią, ponieważ jak twierdzi, został źle potraktowany przez służbę zdrowia. - Z 21 na 22 sierpnia zadzwoniłem na 112, a później na numer, który mi podano, czyli na nocną opiekę - opisuje przebieg zdarzeń mieszkaniec powiatu kolbuszowskiego. - Przyjechali, podali żonie leki i polepszyło jej się na kilka godzin. Po jakimś czasie żona dostała drgawek i nie mogła ustać na nogach, była bardzo osłabiona. Z 23 na 24 sierpnia dzwoniłem ponownie na 112. Wtedy powiedziano mi, abym zadzwonił raz jeszcze na opiekę nocną. Usłyszałem wówczas, że mam przyjechać z żoną do Kolbuszowej - mówi mężczyzna.
- Przywiozłem ją. Zrobili żonie szybki test i okazało się, że ma koronawirusa. Wtedy kazano mi ją zawieźć do szpitala do Mielca na oddział zakaźny - opowiada dalej mężczyzna. - Jeżeli wykryto u żony wirusa, żona leci z nóg, nasuwa się pytanie, kto powinien moją żonę zawieźć do szpitala w Mielcu? Nikt się mnie nawet nie zapytał, czy jestem w stanie to zrobić. Czy ja nie jestem osłabiony - skarży się mężczyzna.
Finalnie mężczyzna zawiózł swoją małżonkę do szpitala w Mielcu.
Przeszedłem gehennę
- Pod szpitalem, dzwoniąc do drzwi, mając skierowanie na oddział zakaźny, żona przed drzwiami osuwa mi się z nóg i dalej ode mnie wymagają, żebym określił stan chorej itd. Jeżeli ja mam skierowanie, to wydaje mi się, że należy ją od razu przyjąć. Lekarz wyszedł i wziął żonę, ale z wózka żona już spadała, bo była w tak złym stanie - opisuje dalszy przebieg zdarzeń mężczyzna.
Wzburzony mieszkaniec naszego powiatu jest zdania, że służba zdrowia nie jest przygotowana na takie sytuacje. - Czy osoba, u której wykryto tego wirusa znajdująca się w ciężkim stanie, nie powinna zostać przewieziona karetką do szpitala zakaźnego? Ja przeszedłem gehennę - żali się Czytelnik.
Jak dodaje mężczyzna, sanepid chciał przeprowadzić z kobietą rozmowę w ramach dochodzenia epidemiologicznego. - Żeby żona sobie przygotowała informację, na temat osób, z którymi miała styczność. Powiedziałem im, że żona jest w stanie krytycznym i nie będzie udzielać im informacji. Sanepid ma informację, gdzie żona pracuje i sami mogą przeprowadzić dochodzenie. Oni chcą od osoby w stanie krytycznym wyciągać nazwiska i nie wiadomo co jeszcze. To tak postępują nasi urzędnicy? My jesteśmy tak przygotowani na koronawirusa? - mówi wzburzony.
Od razu do Mielca
O całą sytuację zapytaliśmy Zbigniewa Strzelczyka, dyrektora kolbuszowskiego szpitala. Jak podkreślił w rozmowie z nami szef szpitala, jeżeli kobieta miała objawy koronawirusa, to nie powinna przyjeżdżać do szpitala powiatowego w Kolbuszowej. Powinna bezwzględnie udać się na oddział zakaźny. Wówczas szpital w Mielcu decyduje, co dalej z pacjentką. Czy zostaje na miejscu, czy trafia do Łańcuta. Jak dodaje dyrektor, mężczyzna, dzwoniąc na 112, opisując, w jakim stanie jest żona, powinien od razu być skierowany na mielecki oddział zakaźny, a nie odsyłany na nocną opiekę.
Zbigniewa Strzelczyka pytamy również o to, czy kobieta z Kolbuszowej nie powinna być przetransportowana karetką do Mielca. Jak mówi szef kolbuszowskiej lecznicy, nie ma w Kolbuszowej karetki "covidowskiej". Taka karetka wysyła się z zakaźnego z Mielca do Łańcuta. Jeżeli szpital wysłałby swoją systemową karetkę, wówczas przez kilka następnych dni nie mogłaby być ona używana ze względu na późniejszą jej dezynfekcję.
O sprawę postanowiliśmy dodatkowo zapytać Narodowy Fundusz Zdrowia w Rzeszowie.
Rafał Śliż, rzecznik prasowy rzeszowskiego NFZ
- Po analizie opisanej sytuacji widzę dwa powody, dla których transport sanitarny byłby wskazany. Pozytywny wynik badania w kierunku COVID-19 to jasna informacja, iż pacjent jest osobą stanowiącą potencjalne zagrożenie. Wysoce nieodpowiednie jest odsyłanie go do drugiego szpitala innym transportem, niż ten specjalnie do tego przeznaczony.
Karetka "covidowa" jest odpowiednio przygotowana, a kierowca i ratownik odpowiednio zabezpieczeni. Przejazd pacjenta własnym transportem, o środkach transportu publicznego nie wspominając, to dodatkowe ryzyko dla innych. Ponadto pacjent, który dociera karetką, jest od razu umieszczany w izolatce lub oddziale zakaźnym. Pacjent, który trafia samotnie do szpitala, nawet jeśli ma skierowanie do tej placówki, jest pacjentem, który musi wejść, dotknąć klamki, zapytać, gdzie ma się udać i porozmawiać z kimś, kto może nie być odpowiednio przygotowany do opieki nad pacjentem, który przypomnę: wiadomo, że jest chory. Takie postępowanie w obecnej sytuacji epidemicznej jest wysoce nieodpowiedzialne.
Trudno zweryfikować stan pacjentki, lecz opis osoby towarzyszącej jako "bardzo zły stan", nawet bez potwierdzenia zarażeniem koronawirusem, może sugerować konieczność transportu w inne odległe miejsce karetką. Odsyłanie pacjenta w bardzo złym stanie, by sam odnalazł odległy szpital i dotarł do niego bezpiecznie, nie jest rozsądne.
Dodatkowa wątpliwość, to fakt kierowania pacjentki do Mielca, zamiast Łańcuta, który posiada szpitala jednoimienny, przeznaczony do przyjmowania pacjentów z COVID-19.
Powyższe, musi oczywiście stanąć do konfrontacji z opinią lekarza, który pacjentkę przyjął, zdiagnozował i odesłał w inne miejsce. Z pewnością w dokumentacji medycznej jest stosowne wyjaśnienie tego zdarzenia. Być może jest ono odpowiednio uzasadnione, a całe zdarzenie zasadne pod względem medycznym.
Dlaczego mężczyzna, dzwoniąc pod numer alarmowy, został odesłany na nocną opiekę, zamiast od razu być skierowany ze swoją żoną, której objawy wskazywały na zakażenie koronawirusem na oddział zakaźny w Mielcu?
O to postanowiliśmy zapytać szpital w Mielcu. Czekamy na odpowiedź.
Kwarantanna
- Żona obecnie przebywa w szpitalu w Łańcucie. Czuję się już trochę lepiej, ale nie życzyłbym najgorszemu wrogowi takiej choroby, bo to jest gorsze niż grypa. Ja przebywam aktualnie na kwarantannie do 7 września, razem z dwoma synami. Prawdopodobnie będą mi robić testy pod koniec kwarantanny. Aktualnie mam podwyższoną lekko temperaturę i to wszystko, ale nie wiem, czy do ze zdenerwowania, czy to choroba - mówi nam mężczyzna.