Za Błękitnymi trudna runda.
- A nawet nie chce mi się do niej wracać. Co ja mogę panu opowiadać? Skoro w wielu meczach miałem do dyspozycji 10, 11 czy 12 zawodników. Kadrowo nie byliśmy w stanie nawiązać walki z mocnymi rywalami. W tej lidze większość zespołów miała na mecz 15 czy 16 zawodników. Rywale w 60. minucie robili kilka zmian, a my już opadaliśmy z sił. W jedenastu ligi się nie zwojuje.
No, chyba że wszyscy graliby tak jak Arek Rajpold.
- No, może i tak. Arek to świetny przykład. Nie opuścił żadnego treningu. Ja po tej rundzie nie robię sobie żadnych wyrzutów. Działacze klubu też rozmawiali ze mną o tym, co działo się jesienią i wiem, że nie mają do mnie pretensji.
W lipcu nie miał pan obaw, że to właśnie tak będzie wyglądać?
- Może i miałem, ale czemu miałem myśleć negatywnie? Ciężko było zbudować odpowiednią kadrę, ale nie lubię się poddawać. Skoro podjąłem się trenowania, to nie wyobrażałem sobie odpuścić po dwóch tygodniach. To nie w moim stylu.
Punktowali was rywale, ale również sędziowie. Skąd tyle czerwonych kartek?
- Nasze "kartkowe" problemy zaczęły się w Wadowicach Górnych. Po dwóch golach Łukasza Flisa wygrywaliśmy 2:0, ale w ostatnich 5 minutach sędzia Amadeusz Burek podyktował rzut karny "z kapelusza". Mój zawodnik miał zagrać ręką, a przyjął piłkę na brzuch. Potem w emocjach nasz bramkarz Jacek Pięta powiedział mu, co myśli, wytrącił kartki z ręki. Arbiter opisał to jako naruszenie nietykalności. Kino! Dostaliśmy sporo kar: Jacek 5 meczów, Sebastian Celek 5 meczów, Krzysiek Kuźma 3 mecze. Chcieliśmy się odwoływać, ale w związku pytali nas o nagranie wideo, którego nie mieliśmy. Ten sędzia do ostatnich minut nas "kręcił". Graliśmy już w siedmiu, a on dyktował rzuty wolne, by Piast sobie strzelił gola na 3:2. Skończyło się remisem i tym, że do kolejnych meczów przystępowaliśmy w niesamowicie okrojonym składzie. Miałem wąską kadrę, a jak wypadło trzech podstawowych zawodników, to była po prostu katastrofa.
Więcej w 47 numerze Korso Kolbuszowskie