reklama

- Szczerze współczułem straty bliskim tych ludzi... |ROZMOWA cz. II|

Opublikowano:
Autor:

- Szczerze współczułem straty bliskim tych ludzi... |ROZMOWA cz. II| - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WIADOMOŚCIPublikujemy drugą część rozmowy z młodym mężczyzną, który przez rok zabierał ciała z miejsc publicznych w powiecie kolbuszowskim.

™Miałeś ustalone godziny pracy? Zdarzało się, że budziły cię telefony w środku nocy z głosem w słuchawce, że trzeba jechać? 

- Nie. Nigdy nie wiadomo, co i kiedy. Właściwie przez czas mojej pracy tylko dwa lub trzy razy zdarzyło się pojechać po kogoś w dzień. Przeważnie był to późny wieczór lub środek nocy. Po pewnym czasie wyrobił się pewien nawyk, że gdy słychać było sygnały karetek, straży i widziało się jadącą policję, to po głowie kołatała się myśl, że może za godzinę trzeba będzie jechać. Kilka razy się tak potwierdziło.

  

Co konkretnie należało do twoich zadań?

- W skrócie można to ująć tak, że przekładaliśmy ciało do worka, później na nosze i zabieraliśmy je do karawanu. Niestety może się zdarzyć, że ciało jest rozczłonkowane -  wtedy jest to nieco bardziej skomplikowane... Dużo zależy od okoliczności. Często musieliśmy też obszukać ciało z rzeczy osobistych. Dokumenty, telefon, łańcuszki, portfel - to zostawało. Chyba te przedmioty były przekazywane policjantom. 

Później zwłoki zabierane były do prosektorium w Rzeszowie. Tam, w zależności od okoliczności, odbywała się sekcja zwłok. Czasami rodzina musiała zidentyfikować ciało. 

 

Jesteś osobą drobnej postury. To nie był problem? Jadąc po ciało, nie wiedziałeś przecież, ile będzie ono ważyć.

- Bywało ciężko, ale tylko raz nadwyrężyłem sobie plecy. Jednak jest to zajęcie dla osób, które mają krzepę, bo nie zawsze jest tak, że da się blisko podjechać karawanem. Zdarza się, że trzeba urządzić "spacer" z noszami po trudnym terenie.

  

Trzeba było jakoś specjalnie ubrać się, przygotować na taki wyjazd?

- Mieliśmy na sobie ciemne ubrania, dostosowane do pogody. Nie zawsze było tak, że mogliśmy zabrać ciało od razu - nieraz trzeba było poczekać. Raz kilkugodzinne czekanie przypłaciłem dosyć mocnym wyziębieniem. Oczywiście obowiązkowo gumowe rękawiczki, i to kilka par zapasowych na wypadek, jakby któraś się przerwała. W aucie woziliśmy też płyn do dezynfekcji dłoni.

 

Bardzo spokojnie mówisz o tym zajęciu, które dla większości ludzi może wydawać się czymś zupełnie abstrakcyjnym. Jak w każdej pracy zapewne były jakieś trudne momenty...

- Owszem. Były to reakcje rodzin, które przyjeżdżały na miejsce wypadków. Ktoś przeżywał ogromną tragedię, a tymczasem chcąc nie chcąc, było się tego świadkiem. Płacz, krzyk... O ile do widoku ciała i konieczności zabrania go, człowiek jest się w stanie zdystansować i podejść do tego zadaniowo, tak z tym ciężko sobie poradzić. Nie jestem pozbawiony empatii. Szczerze współczułem straty bliskim tych ludzi.

 

Zapytam też o plusy. Były jakiekolwiek?

- Tak. To, o czym już wcześniej wspomniałem. Nabrałem dobrej perspektywy do życia. Każdy z nas ma swoją datę ważności. Nigdy nie możemy być pewni, co nas czeka. Może szkoda więc czasu na konflikty, zamartwianie się czy odkładanie np. kontaktów z rodziną czy znajomymi na później.

 

Zatrzymajmy się przy tych znajomych i krewnych. Nie obawiałeś się, że pewnego dnia czy nocy, możesz pojechać, nawet o tym nie wiedząc, po osobę, którą znałeś?

- To był mój największy lęk. Na szczęście nigdy mnie to nie spotkało. 

 

W ciągu roku, jak policzyłeś, zabrałeś z miejsc publicznych około 20 ciał. Jak twoi bliscy reagowali, gdy dowiedzieli się, czym dodatkowo, poza pracą zawodową, się zajmujesz?

- Bardzo różnie. Jedni byli bardzo ciekawi, drudzy zarzekali się, że już nigdy mi ręki nie podadzą. Jedna osoba z rodziny namawiała mnie, abym to porzucił, bo dusze zmarłych będą mnie nawiedzać. Akurat ta osoba jest bardzo zabobonna.

 

Kiedyś jeden z policjantów powiedział mi, że gdy przejeżdżał przez miejsca, w których doszło do śmiertelnych wypadków, zawsze wspomnienia wracały. Też tak masz?

- Owszem, zdarzało się. To jest taki przebłysk pamięci "to było tu". Nawet zdarza się, że mniej więcej pamiętam scenerię, jakby mój umysł zrobił zdjęcie.

 

W dobie smartfonów zdjęcia robią też gapie, o których już wcześniej wspomniałeś. 

- Z tym też bywa problem. Ludzie są ciekawi, to naturalne, ale bywa, że to się ociera wręcz o brak poszanowania osoby, która właśnie zginęła. 

  

Często, do nas dziennikarzy, docierają różne historie, gdzie ktoś komuś opowiadał, że panowie z zakładu pogrzebowego np. zbierali części ciała uczestnika wypadku. Spotkałeś się też z tym?

- Owszem. Zdarzało się słyszeć niestworzone historie od gapiów, będących świadkami wypadku, na temat tego jak przebiegał wypadek, jak i czynności po nim - raz nawet od mojego sąsiada. Okazało się, że mnie nie rozpoznał wśród pracowników zabierających ciało i jego opowieść znacząco mijała się z realiami. Nie wyprowadziłem go z błędu.

Dodam, też, że bardzo pilnowaliśmy dyskrecji. Nie rozprawialiśmy o szczegółach wypadku z nikim, mimo że ewidentnie ludzi to ciekawi i otwarcie pytają, żądni są sensacji. Każdy zgon to tragedia dla kogoś - a zmarłemu jak i jego rodzinie, należy się szacunek. 

 

Żałujesz czegoś, kiedy wracasz wspomnieniami do tej pracy?

- Nie, niczego nie żałuję. Wiem, że dobrze wykonywałem moje ówczesne obowiązki. Sporo też dowiedziałem się o sobie. Wpłynęło to też na moje postrzeganie świata. Miewam słabsze dni, jak każdy, ale nie przejmuję się błahostkami, bo to po prostu nie ma sensu. Nie ma czasu...

 

Myślisz, że mógłbyś wrócić jeszcze kiedyś do tego zajęcia?

- Myślę, że tak. Wiem, że robiłem to dobrze. ►

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

Zarejestruj się w serwisie, aby korzystać z rozszerzonych możliwości portalu m.in. czytać ekskluzywne materiały PREMIUM dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników i prowadzić dyskusję na portalowym forum i aby Twoje komentarze były wyróżnione.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE