Jak pisze Korso Mieleckie, wiedźmy, szeptuchy, zielarki – jak je nazywano – nie były wymysłem bajek. To były prawdziwe kobiety, żyjące na uboczu, często samotnie, w małych chałupkach na skraju wsi albo głęboko w lesie. Miały niezwykłą wiedzę – o ziołach, ludzkim ciele, chorobach. Potrafiły pomóc, ale ludzie wierzyli też, że potrafią zaszkodzić. Bo każda moc może mieć dwie strony.
Według ludowych podań, umiejętności te dziedziczyło się co drugie pokolenie – babka uczyła wnuczkę. I to nie były tylko przepisy na napary z rumianku. To była tajemna wiedza, często związana z rytuałami, zaklęciami, a czasem i czymś, co dziś nazwalibyśmy magią.
W kulturze ludowej szczególne znaczenie miały miejsca mocy – skrzyżowania dróg, pagórki, stare cmentarze, zagajniki. To tam, według wierzeń, wiedźmy czerpały swoją siłę. Wierzono, że szczególne daty, jak 13 grudnia – dzień św. Łucji – były dla nich czasem sabatów. Tego dnia ludzie zamykali drzwi na cztery spusty i nie wpuszczali nikogo – nawet sąsiadek, bo każda obca kobieta mogła się okazać czarownicą w przebraniu. Strach był tak silny, że nieraz prowadził do tragedii.
Czarownic obawiano się najbardziej nie przez ich rzekome paktowanie z diabłem, ale przez uroki, które miały wpływać na codzienne życie – choroby, niepłodność krów, złamane wozy, niespokojne dzieci. A że trudno było wytłumaczyć te rzeczy racjonalnie, sięgano po dawne sposoby. Patrzenie przez dziurę w desce trumny, zrywanie podłogi w oborze, szukanie pukla włosów pod klepiskiem – to wszystko miało ujawnić, kto para się czarami.
Na wsiach istniał też szereg rytuałów ochronnych. W Boże Narodzenie wkładano do ust kwiat wiśni zerwany w świętą Katarzynę – kto tak zrobił podczas mszy, mógł zobaczyć nad czarownicą... wiadro. Brzmi dziwnie? Dla dawnych ludzi to była prawda objawiona. A gdy już kogoś rozpoznano jako czarownicę, lepiej było wzroku unikać, a jeśli już się spotkało – trzy razy przez lewe ramię splunąć.
Wiedźmy chowano często nie na cmentarzu, ale obok – przy murze, w niepoświęconej ziemi, tam gdzie nikt nie chodzi. A na nagrobkach czasem wypisywano zmyślone daty – jak 30 lutego – by zapobiec powstaniu czarownicy z grobu w dzień jej śmierci. Tak, to wszystko naprawdę istniało w ludowej wyobraźni.
Nie znaczy to, że każda kobieta znająca się na ziołach była prześladowana. Wręcz przeciwnie – zielarki były często ostatnią deską ratunku, gdy zawodziła medycyna. Potrafiły dobrać zioła, odpędzić złe moce, wypędzić gorączkę. Ale cienka granica dzieliła szacunek od strachu.
- Co ciekawe, takie pogańskie rytuały, wierzenia w czarownicy nie przeszkadzały wcale w chrześcijańskich zwyczajach w domach, w których właśnie w ciągu dnia na różne sposoby próbowano się chronić przed czarownicami, wieczorami śpiewano pieśni adwentowe, czytano, opowiadano żywoty świętych, a w niedzielę uczestniczyło w nabożeństwach. Jeszcze 100 lat temu wierzono w takie rzeczy. A do dnia dzisiejszego na Podkarpaciu, a głównie na Podlasiu, istnieją dalej szeptuchy, które leczą ludzi, mając potężną wiedzę o naturze.
A jeśli chcesz usłyszeć więcej takich niezwykłych historii, pełnych magii, tajemnic i ludowych wierzeń – koniecznie zajrzyj na kanał Lolo poza szlakiem Mateusza Pieprznego.
Komentarze (0)