Dzwoni budzik. Ten bezlitosny służbista upartym sygnałem nawołuje, że czas wstawać. Dochodzi godzina 6, jeszcze śniadanie i trzeba się zbierać do wyjścia. Praca czeka. Mateusz siada za kierownicą swojego samochodu i zapina pasy. Taka zwykła czynność, a jednocześnie taka niezwykła.
Małe, wielkie marzenia
- Gdy leżałem w szpitalu, nie mogąc się ruszyć, rozmyślałem o tym, czy jeszcze kiedykolwiek będę mógł chodzić. A jeżeli tak, to czy jeszcze kiedykolwiek będę w stanie usiąść za kółkiem i prowadzić samochód. Po prostu marzyłem o tym. Jedni marzą o bogactwie, inni o wycieczkach, a ja tak po prostu chciałem móc znów chodzić. Jeździć. Żyć jak dawniej. To było jedno z moich wielu marzeń w tamtym momencie - wspomina nasz bohater.
Grafik dnia jest ustalony. Najpierw praca. Po powrocie do domu krótka chwila na oddech i rehabilitacja. W niektóre dni jeszcze siłownia, trzeba o siebie dbać, wzmacniać organizm. Gdy danego dnia akurat nie wypada rehabilitacja, jest nadwyżka czasu, którą warto wykorzystać.
- Czasami wybiorę się na jakiś stand-up do Rzeszowa albo po prostu spotykam się ze znajomymi, żeby pogadać - zaznacza Mateusz. Życie to ludzie. Relacje z innymi są bardzo ważne.\
Jak przebiega rehabilitacja?
- Ćwiczę z rehabilitantem, ale obecnie wygląda to tak, że on mi mówi, co mam robić i czasem pomaga, a ja ćwiczę sam. Cóż, po 8 latach ciągłej fizjoterapii ja już doskonale pamiętam, co mam robić - śmieje się Mateusz. Lata temu, po wypadku mężczyzna nie był w stanie sam się poruszyć. To rehabilitanci poruszali jego rękami, nogami, aby "obudzić" mięśnie, przypomnieć im, po co są.
- Czasami do tego dochodzą masaże, wirówka, elektrostymulacje, lampy, prądy Kotza. Na przestrzeni lat 2011-2015 byłem pięć razy w sanatoriach, na intensywnej rehabilitacji - Mateusz wylicza rodzaje zabiegów, jakim musi się poddawać.
Życie przed wypadkiem
- Lubiłem grać w piłkę, sporo jeździłem na rowerze, głównie w weekendy albo gdy skończyłem wcześniej zajęcia na uczelni - wspomina. Mateusz studiował elektronikę i telekomunikację na Politechnice Rzeszowskiej. Normalna egzystencja młodego chłopaka. Niestety, nikt nigdy nie może być pewien tego, co szykuje dla niego los.
W 2010 roku nasz bohater rozpoczął trzeci rok studiów. Wszystko działo się utartym tokiem: dom, uczelnia, dziewczyna, znajomi. Radości i czasem problemy, jak to w życiu. Wystarczył ułamek sekundy i 27 listopada 2010 roku zmieniło się wszystko. Huk i jakby ktoś zgasił światło. Pstryk i nie ma nic. Co do tej pory było ważne, nagle przestało być istotne.
Wiadomość
Mateusz przeszedł poważną operację. Dla całej rodziny były to długie godziny w strachu, niepewności, ale także pełne nadziei. - Jak już było wiadomo, że przeżył operację, to mieliśmy nadzieję, że za godzinę, za dzień on się obudzi i wszystko będzie dobrze. Niestety, tak się nie stało - opowiada pan Maciej. Wkrótce okazało się, że jeden z dużych krwiaków mózgu się nie wchłonął i konieczna będzie druga operacja. Mężczyzna znów trafił pod nóż.
Spałem dwa miesiące
- Od czasu do czasu drgnął mu palec czy powieka, to wszyscy mieliśmy nadzieję, że się zaraz ocknie - relacjonuje ojciec Mateusza. Osłabiony organizm potrzebował jednak więcej czasu na regenerację. Pierwsze przebłyski świadomości zaczęły się pojawiać około świąt Bożego Narodzenia. Nasz bohater na dobre obudził się końcem stycznia. Co czuł po przebudzeniu? - Obudziłem się normalnie, jak każdego dnia. Myślałem, że to zwyczajny, kolejny dzień, poranek jak co dzień. Przede wszystkim dlatego, że wcale nie czułem bólu. Zastanowiło mnie tylko to, że wokół siebie zobaczyłem tyle ludzi.
Przecież to nie zdarza się na co dzień - wspomina Mateusz. - Dlatego zaczęło do mnie docierać, że coś się chyba musiało wydarzyć. Chciałem więc o to zapytać i tutaj nastąpił szok. Nie mogłem z siebie wydusić słowa. Nie mogłem też ruszyć rękami i nogami. Zacząłem panikować - opowiada.
To tylko sen
Rozmowa oczami
Nauka mówienia po raz drugi
Powrót do sprawności
- Ze szpitala 20 kwietnia wywieźli mnie na wózku. Miesiąc później było dużo lepiej, wchodziłem już o kulach do szpitala w Rzeszowie. Stamtąd 7 lipca wyszedłem już o własnych siłach, kulami się tylko podpierałem. Te postępy niesamowicie mnie cieszyły - mówi Mateusz, wspominając też swoje "treningi" w domu, gdy chodził, podpierając się o ściany. W powrocie do zdrowia pomagała i kibicowała mu cała rodzina oraz znajomi. Po jakimś czasie Mateusz wrócił na studia. - Potrzebowałem tylko rok urlopu dziekańskiego. Zważywszy na to, w jakim stanie byłem, uwinąłem się z tym błyskawicznie - mówi. - Cieszyliśmy się, że wrócił na studia i do kolegów. Biorąc pod uwagę stan, z jakiego wyszedł, było to ogromne osiągnięcie - komentuje ojciec.